2010-2011

Sezon: 2010-2011
Pozycja w lidze na koniec: 2
Trofea:
Trenerzy: Benitez   Leonardo   
Prezydent: Massimo Moratti

Jose Mourinho. Człowiek wybitny, autentyczny lider i legenda, człowiek który mając niezły zespół, który stworzył przed jego przyjściem do Interu - Roberto Mancini, stworzył znakomity kolektyw, który bandę zdolnych i solidnych chłopców przeobraził w odpowiedzialnych i pewnych siebie gladiatorów, gotowych walczyć po ostatnią kroplę potu dla barw tego klubu, pozwolił im uwierzyć, że są zdolni by osiągać wielkie cele, razem. Uwierzyli mu, udało się. Jose był dla nich jak dobry ojciec, człowiek przed którym czuli respekt a jednocześnie dawał im wiele ciepła i wsparcia, był jak ojciec, który swojego syna uczy jazdy na rowerze, najpierw wkładając kij pod siodełko i asekurując z tyłu każdy ruch, by następnie niepostrzeżenie zniknąć, kiedy pociecha nauczy się już samodzielnie radzić. Tak było z Portugalczykiem, który po finale Ligi Mistrzów postanowił przyjąć ofertę Realu Madryt, choć jego serce pragnęło lecieć do Mediolanu i tam dalej tworzyć kolejne karty historii. Chłodny profesjonalizm wraz z wielką ambicją okazał się silniejszy. Inter musiał poszukać nowego trenera.

Człowiek komputer
Choć wszyscy w Interze byli pełni zrozumienia dla decyzji Mourinho a dodatkowo klub nieco zarobił na jego transferze do Madrytu w słowach Morattiego dało się wyczuć niekryty żal po stracie swojego najlepszego trenera w dotychczasowej pracy w Interze. Portugalczyk swoimi osiągnięciami dorównuje a według wielu nawet i przewyższa osiągnięcia Helenio Herrery, zresztą obu Panów wielokrotnie porównywano, dwie wielkie osobowości. Czas Mourinho się skończył i trzeba było trzeźwo ocenić sytuację na rynku trenerów.

Rafael Benitez wydawał się ciekawą propozycją, patrząc na jego spore doświadczenie i pamiętne sukcesy w europejskich pucharach. Wszyscy przecież pamiętamy, kiedy to jednej nocy w Stambule jego Liverpool ucieszył pół Anglii i pół Italii pokonując w dramatycznych okolicznościach AC Milan. Wiem również z pewnych źródeł, że Hiszpan przygotowywał się do pracy we Włoszech dużo wcześniej nim trafił do Liverpoolu. Nakazał bowiem swojemu współpracownikowi nagrywać mecze Interu, by mógł uczyć się elementów gry defensywnej, w której włoskie zespoły są silne. Analizował wszystko, każdy szczegół i taki był jego sposób pracy. Jako trener zaliczany do młodszego pokolenia, nie stronił również od nowinek technicznych, wykorzystywania programów komputerowych i rozkładania na czynniki pierwsze wszystkiego co miało związek z meczami jego drużyn. Jego przygoda z Liverpoolem była długa i zasadniczo udana, lecz ostatni sezon pracy nie wyglądał najlepiej co w konsekwencji doprowadziło go do rozstania z klubem z miasta Beatlesów. Kilka dni później został ogłoszony nowym trenerem Interu i jak wiemy, jego przygoda w Mediolanie właśnie się zakończyła. Wpływ na taki stan rzeczy miało kilka przyczyn...

Zapomnijcie o Mourinho
Zgrzyty na linii trener - zarząd pojawiły się już na samym początku. Chodziło bowiem o współpracowników. Benitez przeforsował zatrudnienie Amadeo Carboniego, którego to Inter nie widział u siebie, lecz ostatecznie na życzenie Beniteza przystał. Konsekwencją tego było odejście Lele Orialiego, który w budowie wielkiego Interu większy lub mniejszy wkład miał. Inna sprawa to drugi trener. Jose Mourinho jak wielu innych trenerów zwykło przyjmować do tej roli człowieka z związanego wcześniej z klubem, jak było w przypadku Sinisy Mihajlović'a za czasów Manciniego czy Beppe Baresiego za czasów Mourinho. Asystentem Beniteza miał natomiast zostać Mauricio Pellegrini. Baresi pozostał w obwodzie, lecz jego rola znacznie zmalała.

Największym jednak problemem, z którym musiał "na dzień dobry" zmierzyć się nowo-mianowany trener był problem "ducha Mourinho". Jeśli wierzyć mediom i Jose Mourinho, Benitez był uczulony na nazwisko Portugalczyka, z którym relacje miał kiepskie już za czasów wspólnej pracy w Premier League. Wszyscy pamiętamy przecież utarczki słowne obu panów przed meczami Chelsea i Liverpoolu oraz bramkę widmo, która w półfinale Pucharu Europy pozbawiła Chelsea prowadzonej przez The Special One awansu do finału rozgrywek. Wszystko co było związane z Mourinho musiało zniknąć, natychmiast. Zdjęcie Portugalczyka zdjąć ze ściany było stosunkowo łatwo, ale jak wysterylizować mózgi jego kompanów, którzy jeszcze wczoraj bez zająknięcia gotowi byli pójść w ogień za swoim przywódcą?

Inter początkową fazę sezonu rozpoczął w swoim optymalnym ustawieniu, później jednak Benitez przeszedł do kasowania danych z dysków twardych swoich podopiecznych, wszystkich danych zaczynających się na literę M. To oczywiście bardzo odważna teoria, bowiem nie było nam dane być z drużyną i słuchać tego co przekazuje swoim piłkarzom, jednak możemy się domyślać, że Benitez niespecjalnie doceniał to co zrobił jego poprzednik, chciał narzucić im swoje metody a poparciem tej tezy są wypowiedzi piłkarzy z początku sezonu, kiedy to większość z nich wypowiadało się w podobny sposób a mianowicie mniej więcej tak: "Wkrótce zrozumiemy to w jaki sposób mamy grać, tak jak widzi to trener Benitez".

Pierwszą skazą był mecz w Monaco. Inter na tle Atletico Madryt wypadł żenująco blado jak przystało na Mistrza Europy i kolejne cenne trofeum nie trafiło do gabloty na Vittorio Emmanuele II. Inter grał później nieźle, lecz gołym okiem było widać, że nie coś nie tak dzieje się z obroną, kiedy rywale zaatakują zdecydowanie i dynamicznie. Wówczas były problemy i nie ważne który zespół grał naprzeciwko. Następnie metody treningowe zaczęły zbierać swe żniwa w postaci kontuzji. Niczym pionki na szachownicy, eliminowani byli ze składu podstawowi gracze. W pewnym momencie doprowadziło to do tak absurdalnej sytuacji, że śledzący poczynania swoich ulubieńców kibice oglądając mecz modlili się przy każdym dynamiczniejszym starcie piłkarza do piłki, by nie przytrafiła mu się kontuzja. Plaga kontuzji mięśni to dobitny argument by sądzić, że tak liczna grupa kontuzjowanych nie jest przypadkiem a ewidentnym błędem w przygotowaniu atletycznym.

Przegranie Derbów Mediolanu, podczas kiedy to podczas poprzedniego sezonu Inter niemiłosiernie poobijał Milan z góry, z boku i podskoku oraz meczów z Romą, Lazio a także Tottenhamem to nie tylko strata punktów ale również wiarygodności Mistrzów. Mistrzowie nie mogą sobie pozwolić na przegrywanie gier z wszystkimi najgroźniejszymi kandydatami do tytułu. Tak jednak było...a potem?

A potem było zrzucanie odpowiedzialności na kontuzje i wszelkie inne usprawiedliwienia. Zachowanie Beniteza po meczach nienajlepiej rozegranych nie było czymś co od strony psychologicznej mogłoby dać pozytywny impuls drużynie. Nie było winnych, winne były kontuzje, winny był jednocześnie Mourinho (za przeksploatowanie piłkarzy) oraz wreszcie Moratti za brak wzmocnień zespołu co akurat było w pewnym sensie uzasadnione, lecz publiczne głoszenie tego działało fatalnie na to co działo się w głowach piłkarzy. To też ludzie, dla których takie wypowiedzi były sygnałem, że trener nie wierzy, że mając tych któych ma, jest w stanie cokolwiek osiągnąć... a skoro trener nie wierzy, to jak mają wierzyć oni sami?

Pięścią w stół
Klubowe Mistrzostwa Świata. Im gorszy rezultat widniał na tablicy wyników po meczach Interu w Serie A i Lidze Mistrzów tym głośniej magiczne trzy słowa wypowiadane były przez usta trenera, piłkarzy czy działaczy. Jasne było, że to priorytet i zarazem wielka szansa. Szansa na oderwanie się od problemów w Serie A, wspólny wyjazd do dalekich Emiratów, możliwość zintegrowania drużyny z trenerem. Zgodnie z planem Inter sięgnął zasłużenie po ten tytuł i był to sukces zarówno Beniteza, jak Mourinho oraz nawet Manciniego! Kłótnie na ten temat są według mnie bezsensowne, ponieważ każdy z nich miał swój udział w tym by Inter sięgnął po ten puchar. Oprócz trenerów to zasługa także piłkarzy, działaczy, kibiców i setek innych anonimowych osób, bo jak wiadomo sukces ma wielu ojców... :)

Chwilowa sielanka skończyła się jednak niespodziewanie szybko. Wszyscy ocknęli się kiedy to silna ręka Beniteza, który swoją drogą jest słusznej postury uderzyła w stół podczas konferencji prasowej po finale z Mezembe. "4 transfery albo niech Inter szuka następcy Beniteza" - wypalił Hiszpan dając jasno do zrozumienia, że kumulowana od miesięcy w nim frustracja właśnie ujrzała światło dzienne wraz tymi słowami. Jak się można było spodziewać, słowa te tylko podsyciły w mediach spekulacje o tym, że Inter zmieni trenera. Cieszący się sukcesem Moratti odparł wówczas jedynie, że wszyscy się cieszą sukcesem i nie zamierza w tej chwili rozmawiać o Benitezie w kontekście jego wypowiedzi.

Przykład Manciniego, który po porażce z Liverpoolem (de-facto prowadzonym przez Beniteza) rzucił niewinnie iż odchodzi z Interu, widać nie przypomniał się Hiszpanowi, bo gdyby pamiętał, wiedziałby iż wówczas Massimo Moratti wraz z kilkoma ważnymi personami klubu nie przywędrował na kolanach do stóp Manciniego z prośbą by jednak został. Jak się skończyło, wszyscy pamiętamy...

Odpowiedni moment
Delkaracja Beniteza była jednoznaczna. Podejrzewam, że gdyby nie to, byłby nadal trenerem Interu aż...do końca sezonu. Inter choć tego nikt nie przyzna (podobnie jak miało to miejsce z zatrudnieniem Mourinho) zdawał sobie sprawę, że Benitez to być może nie jest trafiony wybór, lecz zwolnienie go w trakcie sezonu i to po wygraniu Klubowego Mistrzostwa Świata nie będzie dobrym ruchem. Dowód? Właśnie dziś, Moratti wyznał iż w jego oczach rok 2010 po wygraniu KMŚ ocenia w skali od 1 do 10 na wysoką ocenę 9,5. Szukano zatem bardzo po cichu następcy, sondowano kandydatów, by na spokojnie dokonać wyboru latem. Benitez nie zachwycał, ale przecież w oczach zarządu totalnej klęski nie było, istniała bowiem szansa, że nagle jego metody cudownie zadziałają i Inter od stycznia zacznie piąć się w górę. Tak jednak nie będzie, Benitez wyleciał z klubu za porozumieniem stron kilka dni później i można więc rzec, że Hiszpan swoją wypowiedzią strzelił sobie w stopę...i co więcej zrobił to w odpowiednim momencie dla Interu, klub mógł wykorzystać przerwę świąteczną na podpisanie kontraktu z następcą.

Oczami Beniteza
Krytyka Beniteza jest oczywiście zasadna, lecz nie można powiedzieć że całe zło i porażki to wina tylko trenera. Trzeba to sobie jasno powiedzieć, Moratti popełnił błąd nie wzmacniając Interu piłkarzami z umiejętnościami i już uznanej marce. Wiadomo, miał swoje powody, wydał do tej pory na Inter wiele pieniędzy, obecny skład grał wspaniale, do tego "finansowe fair play" które wchodzi w życie i tak dalej...ale... był to bład. Nawet Barcelona, która wygrywała Ligę Mistrzów i potrójną koronę, wzmacniała się. Tak po prostu trzeba, zwycięski zespół zawsze potrzebuje świeżości, ponieważ zdecydowanie łatwiej wejść na szczyt niż się na nim utrzymać. Zatem Moratti popełnił błąd, lecz trener musiał liczyć się z konsekwencjami dla siebie i jakie były dla zespołu mówiąc o tym publicznie.

Zmiana warty
Jako człowieka, było nam trochę szkoda Beniteza (choć on sam, stratny na prowadzeniu Interu z pewnością nie jest...) ale padł on po prostu ofiarą magii Mourinho, magii która siedziała w głowach piłkarzy. Benitez z tą magią chciał walczyć, zamiast ją wykorzystać w odpowiedni sposób i wygrać. Zabrakło mu jednak odpowiedniej osobowości, nie umiał się odpowiednio "sprzedać" piłkarzom. Beniteza już nie ma, czy ktoś widział gdzieś wypowiedź zawodników, w której wyraziliby oni ubolewanie? Wierzyliśmy, że Benitez jest w stanie dać Interowi to czego potrzebuje, okazało się jednak że Interowi potrzebny jest jednak trener, który równie dobrym jak w komputerowych analizach, jak dobry jest byciu prawdziwym managerem i liderem. Zwłaszcza po takim poprzedniku jakim był Mourinho. Kropka.

Leonardo
Zespół objął Leonardo, związany przez większość kariery z Milanem jako piłkarz, a potem jako działacz na kilku szczeblach, skończywszy na posadzie trenera. Inter pod wodzą Leo zyskał świeżość i entuzjazm. Nerazzurri zakończyli sezon na 2. miejscu a ponadto udało się wygrać Puchar Włoch. W finale Inter pokonał drużynę Palermo.

Reklama