Moratti. Hucznej 18-stki nie było...

24 lutego 2013 | 09:38 Redaktor: Mateusz Garbuliński Kategoria:Publicystyka8 min. czytania

Massimo Moratti, prezes i właściciel Interu Mediolan, obchodził niedawno 18 – lecie swojej kadencji. Ostatnie niepowodzenia drużyny Nerazzurrich zdewaluowały nieco ten jubileusz, jednakże w myśl starej zasady należy oddać cesarzowi co cesarskie…

Massimo urodził się w 1945 roku jako czwarty syn włoskiego potentata naftowego, Angelo Morattiego, który pełnił równocześnie obowiązki prezesa i właściciela Interu Mediolan. To właśnie za jego kadencji nastała „złota era”, podczas której Nerazzurri pod wodzą legendarnego trenera Helenio Herrery zdobywali dwukrotnie pod rząd Europejski Puchar Mistrzów (w latach 1964 i 1965). Jak się miało okazać pół wieku później, potwierdziło się przysłowie „niedaleko pada jabłko od jabłoni”, gdyż syn poszedł niemalże dokładnie w ślady wielkiego ojca…

Jaki jest naprawdę Massimo Moratti? Jednoznaczne udzielenie odpowiedzi na owe pytanie wydaje się problematyczne, gdyż charakter prezesa Nerazzurrich jest nadzwyczaj złożony. Z jednej strony jawi się on jako osoba prostolinijna, dbająca o interesy swoich podwładnych, z drugiej zaś Włoch często wysyła sprzeczne sygnały i sprawia wrażenie nieco zagubionego.

Pewnym jest natomiast, iż piłkarze stoją murem za właścicielem Interu. Nawet Ci, którzy w ramach „wietrzenia szatni” i wymiany pokoleniowej w składzie musieli pożegnać się z San Siro nigdy otwarcie nie skrytykowali Morattiego. Jeżeli pojawiły się nawet jakieś żale to nie były one skierowane personalnie w jego stronę, wręcz przeciwnie, podkreślano przeważnie szacunek jakim się go darzy.

Patrick Vieira, wspomniany już przeze mnie wcześniej zawodnik Interu w latach 2006-2010, stwierdził kiedyś: „Jeśli chodzi o właściciela klubu, traktował członków drużyny jak synów. On naprawdę kocha graczy i jest z nimi blisko. Nie znam ani jednego piłkarza, który odchodząc z Interu nie był smutny, że musi pożegnać się z Morattim”. Francuz wypowiadając te słowa miał już ugruntowaną pozycję w świecie futbolu, więc oprócz odrobiny kurtuazji mógł sobie pozwolić na luksus szczerości.

Antonio Cassano, który z kolei nigdy nie przejmował się zbytnio konwenansami i bez ogródek mówi zawsze co myśli, przyznał: „W tych ciężkich czasach Inter i jego fani powinni być bardzo dumni z naszego prezydenta. Wprowadza niezbędny spokój w nasze szeregi, jest wyjątkowy, zupełnie inny niż Ci fałszywi ludzie ze świata futbolu […}”.

Podobne opinie pojawiają się dosyć często. Nic dziwnego, Moratti w wywiadach zawsze wspiera swoich zawodników i sztab szkoleniowy, nawet, gdy Ci nie odpłacają mu się dobrymi wynikami. W tym miejscu ujawnia się interesujący rozdźwięk, gdyż afirmowanie działań pracowników nie przeszkadza prezesowi Saras w dość częstej praktyce zmieniania trenerów, czasem dając im za mało czasu na wykazanie się, innym razem wręcz za dużo. Zaiste, Massimo Moratti to człowiek zagadkowy
o złożonej osobowości.

Kiedyś znajomy znajomego, rodowity Włoch, zapytany o panującą powszechną opinię o Morattim w jego rodzimym kraju odpowiedział, iż jest on najlepszym prezesem, jakiego kibic innego klubu niż Inter może sobie wymarzyć. Rozwinięcie tej dość enigmatycznej myśli okazało się zaskakujące. Otóż Massimo Moratti postrzegany jest przez sympatyków drużyn z Italii nie jako poważny biznesmen, potentat naftowy czy kontynuator rodzinnych tradycji, a raczej osoba nieporadna, obiekt niewybrednych żartów czy też człowiek nieco oderwany od rzeczywistości. Przyznam szczerze,iż w moim odczuciu jest to podejście niezwykle krzywdzące, pozbawione konstruktywności lub chociażby minimalnych znamion obiektywizmu. Przy wszystkich wadach oraz osobliwościach charakteru właściciela Saras, mimo wszystko, ciężko go porównywać do Aurelio De Laurentiisa czy też Maurizio Zampariniego. Ten pierwszy wsławił się niezwykle „błyskotliwymi” spostrzeżeniami na tematy związane z futbolem, np. stwierdzeniem, że Messi to kretyn (komentarz na temat decyzji  Argentyńczyka o wystąpieniu w turnieju Copa America ) czy groźbami obcięcia genitaliów Alejandro Mazzoniego (agent Ezequiela Lavezziego), jeśli ten wykonałby jakieś niepożądane ruchy związane z transferem swojego klienta. Właściciel Palermo jest z kolei człowiekiem, którego osobiście podejrzewam o jeszcze niezdiagnozowane rozdwojenie jaźni lub inny rodzaj zaburzenia osobowości. Co więcej, gros dziennikarzy i działaczy włoskich, a nawet zagranicznych, przestaje traktować  Zampariniego poważnie, zarówno przez jego autorytarne, dziwne decyzje, często okraszone wybuchami wściekłości, jak i ekscentryczne wypowiedzi ( prawie dorównuje on pod względem oratorskich popisów „złotoustemu” prezesowi Napoli). Czy Massimo Moratti wywołał kiedykolwiek równie wiele zamieszania w mediach? Nie, a wręcz przeciwnie. Boss Interu jest znany raczej z powściągliwości, nieraz aż zbytniej, oraz przemyślanego ważenia słów w kontaktach z przedstawicielami prasy. Ma to swoje oczywiste plusy i minusy, jednak w kontekście powyżej opisanych ekscesów „dwójki zgryźliwych południowców”, stawia sternika Nerazzurrich w pozytywnym świetle. Czasami milczenie jest rzeczywiście złotem…

Massimo Moratti przez wiele lat swej kadencji nie szczędził pieniędzy na rozbudowę infrastruktury klubu oraz spektakularne transfery. Wzmocnienia kadry Interu co mercato wzbudzały żywe zainteresowanie mediów, a nazwiska doszłych lub niedoszłych zawodników Nerazzurrich okupywały przez wiele tygodni pierwsze strony gazet. Prezydent La Beneamaty upodobał sobie inwestycje zwłaszcza w formację odpowiedzialną za atak. Utarło się przekonanie, iż w drużynie musi być zakontraktowany przynajmniej jeden napastnik o statusie światowej gwiazdy futbolu i rzeczywiście było w nim ziarenko prawdy, ponieważ Moratti łożył pieniądze na zatrudnienie takich tuzów napadu jak: Ronaldo, Adriano, Roberto Baggio, Ivan Zamorano, Alvaro Recoba,  Hernan Crespo, Zlatan Ibrahimovic, Samuel Eto’o i wielu innych. Zachowując jednak obiektywizm należy stwierdzić, iż pozostałe formacje również nie były zaniedbywane na tym polu, gdyż transfery Patricka Vieiry, Luisa Figo czy Wesleya Sneijdera trudno uznać za mało znaczące.

Czasy prosperity dobiegły jednak końca. Inter po wygraniu Ligi Mistrzów obniżył loty i w końcu zakwalifikował się jedynie do rozgrywek o klasę mniej prestiżowych oraz, co tu dużo ukrywać, dużo mniej atrakcyjnych ekonomicznie. Na domiar złego światowy kryzys odbił się również na rynku naftowym, a co za tym idzie także i na kapitale pieniężnym Saras. Wszystko to okazało się tylko niewielką burzą zwiastującą gwałtowną oraz kosztowną w skutkach nawałnicę. Decydujący cios miał nadjeść  ze strony europejskich władz oraz stojącego na ich czele Michela Platiniego. Francuz, kreujący się na ostatniego sprawiedliwego, muszkietera walczącego o równość i resztki rozsądku w futbolowych realiach XXI wieku, rozpoczął kampanię wdrażania w życie projektu o dumnej nazwie „Finansowe Fair Play”. Idee i założenia w nim zawarte wydają się szczytne i słuszne, sposób ich realizacji oraz egzekucji względem poszczególnych podmiotów już mniej… jest to jednak temat na osobny artykuł.

I tak oto FFP stało się hasłem coraz częściej używanym w kontekście Interu i jego sytuacji. Moratti,
z uporem dziecka próbującego włożyć palec do kontaktu, by zaspokoić niezdrową ciekawość, niekorzystną kondycję drużyny, także sportową, oraz wszelkie niepopularne decyzje tłumaczył koniecznością przestrzegania nakazów, które nałożyła UEFA. Ponownie starając się nie ulegać subiektywnej ocenie należy to rozpatrzyć z dwóch stron. Prezes Nerazzurrich przyznał jakiś czas temu, iż prowadzenie tak wielkiego klubu wraz z jego infrastrukturą jest procesem (bo ciężko to nazwać inwestycją), na którym nie zarobił praktycznie nic od początku swojej kariery, ba, rokrocznie dopłacał do niego grube miliony. Każdy kto sam się utrzymuje, prowadzi działalność gospodarczą lub po prostu posiada odrobinę oleju w głowie domyśla się co to oznacza. Massimo Moratti zarządza Interem pro bono i osobiście podejrzewam, iż Włoch robi to, gdyż całym sercem kocha niebiesko-czarne barwy. Nie można tego całego przedsięwzięcia traktować wyłącznie jako kolejny biznes w sytuacji, w której komponent emocjonalny ujawnia się chociażby w długotrwałej tradycji rodzinnej.

Jak wcześniej zaznaczyłem, istnieje też druga strona medalu. Popadanie ze skrajności w skrajność rzadko kiedy okazuje się opłacalne. Nadmierne cięcia finansowe w kwestii zatrudniania nowych piłkarzy, niezrozumiałe kontraktowanie bezproduktywnych zawodników czy też żegnanie się w niechlubny sposób z zasłużoną „starą gwardią”, to tylko niektóre czynniki składające się na sukcesywnie pogarszającą się sytuację Interu.

Nowa polityka Interu Mediolan zakłada cięcie kosztów tam, gdzie jest to możliwe, tak by klub wreszcie zaczął sam na siebie zarabiać. Nie można zapominać także o planowanej budowie nowego stadionu, który w dłuższej perspektywie także powinien przynosić znaczące zyski.

Transferowe poczynania Nerazzurrich zawsze budziły kontrowersje, dobre ruchy przeplatały się z kompletnie nietrafionymi. W wielomilionowych przetargach trzeba liczyć się z takim ryzykiem. Należy zaznaczyć, iż cała wina za ewentualne niepowodzenia nie może spadać wyłącznie na Morattiego.

Struktura klubowa składa się przecież z więcej niż jednego człowieka, o czym zdaje się często zapominamy. Umiejętność doboru współpracowników może nie jest największym atutem naszego prezesa, za to wątpliwe zdolności poszczególnych działaczy stanowią chyba jeszcze poważniejszy problem (i nie chodzi mi tutaj tylko o powszechnie krytykowanego Marco Brancę), który należy niezwłocznie rozwiązać. Formułowane są także zarzuty, iż zapowiedzi odmładzania mediolańskiej kadry okazały się jedynie mydleniem oczu. Po pożegnaniu gwardii „starych mistrzów” młodzież wcale nie wybiegała częściej na murawę. Dopatrywano się w takim stanie rzeczy autorytarnego wpływu Massimo Morattiego, a Andreę Stramaccioniego nazywano wręcz jego marionetką. Czy takie stanowisko jest zgodne z prawdą? Ciężko jednoznacznie określić, gdyż obiektywne sprawdzenie tego stanu rzeczy wymagałoby osobistego wniknięcia w kuluary siedziby przy Via Durini. Pewien zgrzyt jednak pozostaje wyczuwalny.

Mimo łyżki dziegciu są też pewne optymistyczne akcenty. Pozyskanie chińskich inwestorów, którzy wspierają projekt budowy nowego obiektu sportowego wraz z infrastrukturą, postawa zawodników Interu w Lidze Europejskiej (nawet jeśli nie ugra się na niej znacznie na polu finansowym, to przecież kolejne trofeum do gabloty może przynieść nieco prestiżu, tak gwałtownie nam odebranego), to tylko niektóre z nich. Zakontraktowanie uzdolnionego Kovacica, coraz to bardziej sensowne nazwiska młodych, perspektywicznych piłkarzy łączonych z przejściem do Interu oraz zmniejszające się zadłużenie klubu także należy zaliczyć do pozytywów.

Niewątpliwie każdy chciałby zawsze znajdować się na szczycie. Czy ta sztuka uda się jeszcze Interowi Massimo Morattiego? Niedawno minęło 18 lat kadencji Włocha, która przyniosła m.in. kilka tytułów mistrzowskich jak i triumf w Lidze Mistrzów. Mimo poniesionych kosztów oraz często ciernistej drogi dochodzenia do sukcesów jest to dorobek całkiem imponujący. Osobliwy sposób bycia naszego prezesa oraz metody jego pracy okazują się w dłuższej perspektywie skuteczne, więc jako wierny kibic Nerazzurrich zaciskam pięści i nadal udzielam mu kredytu zaufania. A Wy?

Mateusz Garbuliński

Źródło: inf.własna

Polecane newsy

Komentarze: 1

Luk

Luk

24 lutego 2013 | 12:07

Brawo Mateusz, świetny, obiektywnie napisany tekst :)


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich