Ostatni wielki transfer Morattiego?

26 listopada 2013 | 14:04 Redaktor: Loon Kategoria:Publicystyka5 min. czytania

Erick Thohir niemal bez wyjątku "kupił" fanów Interu, często tak bardzo sceptycznych wobec wycofania się z klubu Massimo Morattiego. Sympatyczny Indonezyjczyk zapowiedział budowę nowego stadionu, transfery wielkich piłkarzy, a także stanowczo podskakiwał, odcinając się od powiązań z którymkolwiek z wielkich rywali Nerazzurrich.

Należy jednak pamiętać, że to tylko polityka, a polityką - jak to często bywa - rządzi PR i piękne słowa, za którymi niekoniecznie muszą przemawiać czyny. Nowy właściciel jak na razie od czynów się powstrzymuje, ale nawet ten fakt można uznawać za zaletę, wszak rozsądnego biznesmena cechuje analityczny umysł, a nie tendencje do spontanicznych zwolnień i nieuzasadnionej rozrzutności.

Być może pierwszą okazją do poznania intencji nowego prezydenta Interu będzie już zimowe okienko transferowe, w którym klub pozbawiony uczestnictwa w europejskich pucharach będzie mógł kupować w zasadzie każdego, o ile tylko budżet pozwoli. Kibice Nerazzurrich z niepokojem wyczekują czy nowy właściciel sprezentuje im gwiazdy światowego formatu (których niedobitki w obecnej drużynie w skromnej liczbie okupują już bardziej ławki rezerwowych, niż murawę boiska) czy też będzie kontynuował politykę przyjętą po 2011 roku, która w wyniku presji budżetu wymusiła wyszukiwanie młodych, utalentowanych zawodników mogących doprowadzić do zbudowania tzw. włoskiej Borussii, okazjonalnie wzmacnianych doświadczeniem. A może Indonezyjczyk połączy oba te elementy?

Okienko transferowe i piłkarze, jakkolwiek brutalnie by to nie zabrzmiało, to jednak drobnostka. Klub musi zarabiać i po to do klubu trafił Erick Thohir. Ostatni wielki transfer Massimo Morattiego i kto wie - może ten najważniejszy.

Nowy prezydent w całej swojej woli do przypodobania się kibicom Interu ani razu nie przyznał, że jest to klub jego marzeń, klub jego dzieciństwa (choć ligę włoską śledził ponoć z wielką uwagą). Piękna, lecz niebezpieczna więź emocjonalna Massimo Morattiego, która wraz z kryzysem gospodarczym pokaźnie uszczupliła zasoby jego prywatnegoportfela nie znajduje tutaj zastosowania. Nowy właściciel chce budować wielki Inter, ale jedno musi być jasne - klub musi być nad kreską. 

I to ma sens, ponieważ nawet najhojniejszy i najwierniejszy sponsor w dłuższej perspektywie nie zapewni drużynie bezpiecznego funkcjonowania. Historia zna już przypadki kolosów na glinianych nogach zarządzanych przez arabskich Midasów, które żywe lub już martwe (np. Malaga) z całą pewnością nie sprawiają wrażenia drużyn zupełnie zdrowych. W europejskiej piłce rządzą obecnie sprawnie zarządzane niemieckie przedsiębiorstwa, a zaraz za nimi dwie hiszpańskie firmy, wspierane przez miliony swoich grouppies.

Reforma zarządzania, zaufani biznesmeni z Indonezji w miejscu niezbyt skrupulatnych Włochów, spłacenie zadłużenia, a wreszcie nowy stadion. To wszystko Massimo Moratti mógł dokonać własnymi rękami, być może kosztem ogromnych wyrzeczeń sportowych i to w kilkunastoletniej perspektywie. Ale był w stanie. Nie jest jednak wielką tajemnicą w świecie wielkiego biznesu, że jeśli chcemy dokonać skutecznych zmian, to zatrudnia się do tego człowieka z zewnątrz. 

Tym czego Massimo Moratti nie mógł zrobić było ponowne włączenie się do walki o serca, umysły i dusze Interistów na całym świecie. Trudno też powiedzieć czy ponowna walka o Europę jest sensowna, gdy niezwykle silna zakorzeniona jest marka Barcelony, Realu, angielskich klubów czy Bayernu Monachium. W tym peletonie włoskie kluby okazują się zwyczajnie mniej atrakcyjne dla neutralnego kibica.

A to właśnie kibice wypłacają pensje piłkarzy Interu - za pośrednictwem karnetów, biletów, klubowych pamiątek, wreszcie - zainteresowania transmisjami telewizyjnymi, za które kluby otrzymują krocie. Dlatego też Inter Mediolan, prawdopodobnie najbardziej międzynarodowy z wielkich europejskiego futbolu od tej pory celować będzie w rynki Stanów Zjednoczonych i całej Azji, ze szczególnym uwzględnieniem Indonezji, czyli czwartego najbardziej ludnego kraju świata. Indonezyjczycy powinni odczuwać szczególną presję społeczną, by wspierać rodaka i wszyscy, jak jeden mąż, w Warszawie, Mediolanie czy Dżakarcie powinniśmy ściskać kciuki, by tak właśnie się stało. Bardzo zadowolona Indonezja to - lekką ręką - jeden klasowy pomocnik w każdym mercato.

Tzw. soccer, z roku na rok podbija serca Amerykanów. Erick Thohir jest im dobrze znany, ponieważ wspiera lokalną drużynę DC United, a ponadto posiada spory pakiet akcji w koszykarskim klubie Philadelphia 76ers. NBA to z kolei najbardziej dochodowa, a może i najbardziej popularna liga świata. Promowanie piłkarzy Interu i marki europejskiej drużyny za pośrednictwem koszykówki może odbić się sporą korzyścią na drużynie z Mediolanu. Swoją rolę odegra też zapewne bliska współpraca z piłkarskimi klubami ze Stanów Zjednoczonych i Indonezji, które znajdują się w rękach Thohira. Inter znajdzie w końcu niezwykle egzotyczne, ale skuteczne miejsca ekspansji, wypożyczania niepotrzebnych piłkarzy i ogrywania młodzików (choć aspekt ten może mieć oczywiście dwa oblicza, wszak soccer i calcio nie mają ze sobą wiele wspólnego). I to wśród narodów zamożnych lub szybko bogacących się, gdzie zapotrzebowanie na sportowe emocje i tego typu rozrywkę może tylko wzrastać.

Zakładając - oczywiście - że tego typu model biznesowy, o którym Indonezyjczycy kilkukrotnie już przebąkiwali, się powiedzie, w dłuższej perspektywie drużynie z Mediolanu może wyjść to o wiele zdrowiej niż rozrzutny Rosjanin, który jednak Chelsea promuje przede wszystkim w swojej ojczyźnie, o już i tak dość starannie utrwalonej futbolowej tradcyji, pozbawionej (może trochę niesłusznie) potrzeby spoglądania na zachodni świat wielkiej piłki.

Nikt inny na świecie nie rozumie chyba jednak tak dobrze, jak właśnie kibice Interu, że o popularności klubu decydują przede wszystkim dobrzy piłkarze. Kupienie Ronaldo powiększyło bazę sympatyków Nerazzurrich o miliony ludzi na całym świecie i choć Brazylijczyka nie ma już w klubie, wielu z nich pozostało wiernych marce. Miejmy więc nadzieję, że biznesowy plan Ericka Thohira jest doskonały i pamięta o tym niezbędnym dla promocji elemencie.

Massimo Moratti długo zwlekał ze sprzedażą Interu w odpowiednie ręce. Jego wybór ostatecznie padł na niezwykle egzotycznego w świecie wielkiej piłki Indonezyjczyka. Być może jednak legendarny już prezydent Interu pożegnał się ze swoją funkcją najlepszym możliwym wzmocnieniem, który obok całej gabloty trofeów raz na zawsze zmyje w historii jego renomę rozrzutnego i niezbyt rozsądnego biznesmena. Panie Moratti - to jeszcze nie emerytura - będziesz oceniany także za to jak Erick Thohir poprowadzi ten klub, bo to był Twój ostatni transfer..

Jakub Kralka - zapraszam do śledzenia na twitterze! @jakubkralka

Źródło: Inf. własna

Polecane newsy

Komentarze: 5

Czarson

Czarson

26 listopada 2013 | 16:23

"Sympatyczny Indonezyjczyk " "Sympatyczny czeski szkoleniowiec" :D

Drakon

Drakon

27 listopada 2013 | 17:35

No i to się nazywa prawdziwy felieton z nadzieją i dobrym przesłaniem w tle :) Brawo Kuba! Pokazałeś klasę ;)

superofca

superofca

27 listopada 2013 | 23:12

Fajny artykuł, nie do kończ popieram tezy autora ale ogólnie na plus. Poza tym urzekło mnie określenie fanów Barcy i Realu jako grouppies, bo chyba jednak 90% z nich to bezkrytyczne istoty bardzo dalekie od jakiejkolwiek refleksji na temat własnego "podwórka". Bez urazy oczywiście :-) Pozdro, Forza Inter.

SlimShady

SlimShady

25 grudnia 2013 | 12:34

Prawda ejst taka jak Inter ma być wrzucony na nowy tor potrzeba tego wierlkeigo nazwiska,który zaiteresuje miliny fanów. Ostanich lat to Ibra czy Eto naprzyciągali fanów. w tym roku to tylko Palacio może miec łatke gracza "gwiazdy". Milito sie już wypalił, a Guarin i alvarez to nie gracze pokroju choćby Maicona czy Sneijdera ale oczywiście moga sie takimi stać dlatego nei powinno im sie pzowolic odejść a sami zawodnicy tez takeigo zamiaru nie mają, a le nei wiadomo co chodzi po głowach Branci i spółki.


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich