Sinusoida nastrojów Don Massimo

20 marca 2010 | 19:34 Redaktor: Rizzo Kategoria:Publicystyka6 min. czytania

Ciemne i ponure chmury spowiły niebo podczas sobotniego poranka, gdy Jose udawał się razem ze swoim towarzyszem Giuseppe poprzez kręte mediolańskie uliczki do siedziby Don Massimo. Złowrogie spojrzenia kierowane w stronę tej nieszczęsnej dwójki zdawały się padać z niemal każdych oczu, które ją mijały.
-Mój drogi Giuseppe, przyjacielu. Nie dzieje się dobrze ostatnimi czasy w naszej strefie wpływów. Skupiając się na zdobywaniu rynku w Europie zapomnieliśmy o tym, by zabezpieczyć nasze interesy w kraju. Sycylijska mafia pozbawiła nas wczoraj ogromnie ważnej zdobyczy. Najbardziej skorzystali na tym czerwoni z naszego miasta, mają chyba coraz większą ochotę, by przejąć od nas ten biznes i zgarnąć forsę.
-Całe szczęście, że to była już ostatnia nasza potyczka bez ciebie, Jose. Naprawdę, nie musiałeś drażnić carabinierich tymi kajdankami…

Przez całą drogę do biura szefa dwaj przyjaciele wymieniali między sobą uwagi starając się wmówić sobie, że wszystko jest w porządku, ponieważ nadal są najbardziej liczącą się rodziną w Italii. Gdy dochodzili do wniosku, że trzeba o wszystkim zapomnieć i skupić się na przyszłości drogę zaszedł im Don Branca.
-Massimo czeka na was od godziny, niech dobry Bóg ma was w swojej opiece… - słowa te nie napawały optymizmem i nieco zmieszani powolnym krokiem pokonywali już w trójkę kolejne metry zbliżając się do tego co nieuniknione. Nigdy wcześniej nie czuli takiego zdenerwowania jak teraz, nikt nie był w stanie wymówić choćby słowa. Zaczęło padać. Krople deszczu uderzając w ich głowy wydawały się odliczać ostatnie sekundy życia któregoś z nich. Wiatr wiejący między budynkami rozwiewał włosy każdemu z osobna, swawolnie hulając i świszcząc. To było najdłuższe 500 metrów w ich życiu, nie mieli pewności czy nie ostatnie. Starali się zapamiętać każdy szczegół, starali się przypomnieć sobie coś miłego, by nie zakończyć życia nie uśmiechając się chociaż na chwile, robili to jednak bezskutecznie.

Przechodząc cicho, bez najmniejszego hałasu przez budynek należący do Don Massimo wszystkie spojrzenia skierowane były na Jose. Wiedzieli, że to on ma największe szanse na dostanie całkiem nowych betonowych butów. Pomimo pewności siebie, jaką pozornie spowita była jego twarz rzeczywisty stan ducha oddawał niespokojny oddech i nierówny krok, jakim szedł. Cała trójka stanęła przed drzwiami, wymieniając porozumiewawczo spojrzenia i składając jeden na drugiego „przyjemność” zapukania do drzwi gabinetu bossa. Ten wiedział o wszystkim, doskonale widział całą sytuację przez szybkę, jaką miał w swoich szerokich drzwiach. Chcąc ułatwić podjęcie decyzji trzem panom Don Massimo zawołał w końcu: „Entra, Jose”. Zgodnie z poleceniem ten wszedł do pokoju, z którego niewielu wychodziło bez wyroku śmierci, zamykając za sobą drzwi chcąc jakby pokazać, że pragnie przyjąć ten wyrok w samotności, bez zbędnych świadków…

-Wiesz dlaczego cię tu wezwałem, przyjacielu? Po twojej… naszej kolejnej stracie wpływów w kraju miałem ochotę osobiście wybrać się do twojego domu, by wręczyć ci bilet w jedną stronę, na samo dno naszego pięknego morza, w którym od czasów Roberto nikt nie pływał.
-Jestem na to przygotowany – odpowiedział Jose w swoim krótkim i stanowczym stylu, jak miał to wzwyczaju.
-Postanowiłem dać ci jeszcze jedną szansę. Nie zawiedź mnie, masz czas do wtorku. Żegnam.
Mówiąc to don Massimo wyszedł zostawiając Jose sam na sam z tym co powiedział. W głębi duszy miał nadzieję, że jego pracownikowi uda się przejąć biznes w Anglii i otworzyć przed rodziną nowe perspektywy.

Następnego dnia miało miejsce spotkanie najwyższej rangi. Wszyscy członkowie rodziny zebrali się w domu Don Massimo na przedmieściach Mediolanu, by radzić i przygotowywać się do finalnej walki, która miała odbyć się w Londynie. Nikt nie miał czasu na tradycyjne żarty i uśmiechy, jakie zwykle towarzyszyły tego typu sytuacjom. Każdy od samego początku znał swoją rolę, Jose stanowczo wyznaczał kolejnym osobom zadania jakie będą mieli podczas potyczki. Szczególnie długo rozmawiał z Samuelem oraz Mario. O ile ten pierwszy otrzymał cenne wskazówki i zadania, by trzymał się w pierwszej linii nieco z boku pola walki, o tyle Mario musiał wysłuchać solidnej porcji krytyki co do swojego zachowania. Szczególnie rozwścieczyła Jose, sytuacja podczas przywitania, gdy całując rękę Don Massimo wstał, spojrzał mu głęboko w oczy i bez podania dłoni odszedł, by sprawdzić coś w swoim aucie, które zaparkował przed domem. Zdenerwowany Jose nie mógł znieść hańby i braku szacunku, jaki okazał ten najmłodszy członek rodziny. W mgnieniu oka spuścił z łańcucha swoje dwa ogromne psy, które sprawiły, że młody Mario musiał uciekać i po odpaleniu samochodu z piskiem opon jak najszybciej opuszczał willę, do której przybył chwilę wcześniej.

Wtorek miał być wielkim dniem decydującej rozgrywki. Dzień ten przywitał rodzinę Don Massimo słońcem, które obudziło swoimi promieniami Marco, jednego z najokrutniejszych i najbardziej oddanych pracowników bossa. Wychodząc przed londyński apartament, w którym się znajdowali starał się jak ognia unikać złośliwych Anglików, pytających ciągle o Mario, który był jego synem. Zniechęcony psującą się pogodą wrócił do środka gdzie zastał braci czyniących ostatnie przygotowania do bitwy…

...

-Udało się! Zwyciężyliśmy! Niesamowite! – krzyczeli zaraz po powrocie do domu wszyscy członkowie rodziny z Don Massimo na czele. Szampan lał się strumieniami niczym Niagara po wezbraniu rzek. Usatysfakcjonowany Jose , który czuł się ojcem tego zwycięstwa postanowił od razu przeprowadzić rozmowę z bossem, nie czekając na wezwanie usiadł naprzeciwko jego fotela oczekując aż ten zechce z nim rozmawiać. Kątem oka doskonale widział jak skumulowane w jego towarzyszach emocje tryskały podobnie do gejzerów w Parku Yellowstone. Szczęście jakie wszystkim towarzyszyło było nie do opisania. Starając się wkręcić w wir szalonego tańca radości poprosił o kieliszek wina, uśmiechając się przy tym szyderczo w kierunku Carletto, przemawiającego właśnie w telewizorze. Doskonale zapamiętał wypowiedzi tego butnego Włocha na swój temat, jego satysfakcja w tym momencie była nie do opisania. W chwili gdy rozkoszował się pokonaniem swojego rywala z błogiego stanu wyrwał go Don Massimo. Nie myśląc ani chwili zerwał się i stanął na baczność czekając na słowa nakazujące mu siadać. Gdy je usłyszał postanowił nic nie mówić. Obaj dżentelmeni siedzieli naprzeciwko siebie popijając to samo, czerwone wino w takich samych kieliszkach.
-Dobrze się spisałeś – zaczął Massimo – twoje zasługi nie zostaną niezauważone. Jeśli doprowadzisz nas do sukcesu w Europie i utrzymasz obecną pozycje w Italii, obsypie cię złotem, w przeciwnym wypadku znasz swoją przyszłość?
-Tak, doskonale wiem co mnie czeka – odpowiedział Jose, z dużo większą pewnością niż jeszcze chwilę wcześniej
-Niedługo czeka cię kolejna wyprawa na Sycylię, masz jedno zadanie: zwycięstwo.
Po tych słowach obaj oddalili się od siebie, nie zamieniając do końca dnia już żadnego zdania.

CDN

Źródło: własne

Komentarze: 0


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich