Włoskie drużyny jak jeden mąż nie zaprezentowały się najlepiej w Stanach Zjednoczonych, gdzie wyruszyły w celach... cóż - autopromocyjnych.
W starciu, do którego nie przywykły ani ekipy Juventusu, ani Interu - o uniknięcie ostatniego miejsca - minimalnie lepsza okazała się ta druga drużyna. A raczej - okazała się minimalnie mniej kiepska.
Oba zespoły nie porywały. Problemem Interu nadal pozostaje pomoc, z kolei Juventus - co może cieszyć - nie zachwyca w ofensywie. Z grona napastników takich jak Tevez, Llorente czy Vucinić, zdecydowanie najlepiej prezentował się ten ostatni.
To właśnie on wywalczył rzut karny pod koniec pierwszej połowy, po profesorsku nabierając Juana Jesusa. Mówiąc językiem kibiców (lub Radka Majdana) - Czarnogórzec nieco "przyaktorzył", po raz wtóry w pierwszej połowie, dzięki swojemu doświadczeniu bezbłędnie wykorzystał jednak gapiostwo młodego Brazylijczyka, który w rzekomy faul trywialnie mówiąc dał się wrobić.
A Juventus grał w tamtej chwili pod presją, ponieważ kilkanaście minut wcześniej bramkę strzelił Alvarez, dobijając piłkę Palacio, którą nieco nieporadnie odbił Buffon. Skierowanie piłki do siatki pozostawało formalnością, choć (nie tak już) młody Argentyńczyk uderzał prawą nogą, a ta - jak dobrze wiemy - zawsze jest wielką niewiadomą.
Niewątpliwie natomiast gra Interu wyglądała lepiej niż w poprzednich meczach sparingowych - z Chelsea i Valencią. Drużyna poprawnie radziła sobie w defensywie (spora w tym zasługa wybitnie mało pomysłowego ataku Juventusu), a napastnicy starali się uprzykrzać losy obrońców Juve. Szczególnie dobrze radził sobie pomysłowy Palacio, który prowokował sytuacje i gdyby nie niski wzrost, być może byłby jeszcze skuteczniejszy w tym gęstym dębowym lesie z Turynu. Widać to zresztą było po grze Alvareza, który prezentuje się coraz lepiej - z obrońcami przepychał się jak równy z równym, do tego kilkukrotnie popisał się dobrą techniką obkiwując przeciwników niczym tyczki. Niestety - tradycyjnie brakowało "kropki nad i".
Fatalnie - tradycyjnie - zaprezentowała się pomoc. Guarin oddawał strzały na wiwat i choć tym razem trafiały one w bramkę... to momentami ledwo zdawały się do niej docierać. Wygląda jednak na to, że Mazzarri pracuje nad zwichrowanym celownikiem Kolumbijczyka. Fatalnie zaprezentowali się skrzydłowi - z biegania Nagatomo i Pereiry nie wynikało zbyt wiele, nie potrafili zamienić swoich rajdów na konstruktywne akcje. Pozycje te budzą do dziś ogromne wątpliwości.
Na osobne akapity zasługują Kuzmanović i Cambiasso. Pierwszy zawodnik po raz kolejny zaprezentował się bardzo słabo - na każde celne podanie przypadało kilka nieudanych, gubił piłkę, aż w końcu w meczu postanowił być kompletnie niewidoczny. Zupełnie jak Esteban Cambiasso, który większość meczu ordynarnie przestał w miejscu, ograniczając się do wskazywania rękami w bliżej nieokreślonych kierunkach. Po raz kolejny fantastyczną zmianę dał Patrick Olsen, który na pozycji defensywnego pomocnika wnosi nową jakość, jakiej nie widzieliśmy tam od 2010 roku. Młody Duńczyk w sparingach zapracował sobie na status zawodnika podstawowej jedenastki.
W drugiej połowie mecz coraz bardziej siadał i pomimo starań Pirlo przy stałych fragmentach gry, ostatecznieskończył się remisem. To zaś doprowadziło do ustalonych regulaminowo rzutów karnych, a warto nadmienić, że od przerwy w bramce Interu stał Carrizo, zaś w bramce Juventusu - Storari.
Rezerwowy bramkarz Interu zaprezentował przy stałych fragmentach fantastyczny zmysł. Musiał obronić dziesięć kolejek rzutów karnych i w dziewięciu przypadkach rzucał się w dobrym kierunku. Niestety, piłkarze Juventusu mieli jasne instrukcje i cały czas strzelali w dalekie rogi, niezwykle trudne do obronienia dla bramkarza o 187 centymetrach wzrostu. Ostatecznie jednak zaprezentował się w tym fragmencie gry o wiele lepiej niż jego konkurent i został małym bohaterem serii rzutów karnych, broniąc decydujący strzał... Mauricio Isli. To z kolei obudzi zapewne kolejną falę transferowych plotek.
Inter wygrał mecz z Juventusem i miejmy nadzieję, że w ten symboliczny sposób rozpoczął wielkie pasmo sukcesów, które potrwa aż do maja. Warto jednak pamiętać, że rywal był słabo dysponowany, a i gra Nerazzurrich pozostawiała wiele do życzenia, szczególnie w drugiej linii, gdzie zwyczajnie brakuje kreatywnych pomocników i skrzydłowych z prawdziwego zdarzenia.