Magia numerów

6 lipca 2007 | 20:52 Redaktor: Paweł Świnarski Kategoria:Publicystyka5 min. czytania

Każdy z nas, a przynajmniej wielu, ma swój szczęśliwy numer, liczbę, która jest szczególna i podobno przynosi szczęście.. Nie inaczej jest z piłkarzami. Jednak dla większości cyfry na koszulkach są sprawą podrzędną, która jest niczym innym, jak jedynie podpowiedzią dla kibiców i dziennikarzy zgromadzonych na stadionie. Także fani zdają się być niespecjalnie zafascynowani tymi numerami. Mimo wszystko, niektórzy futboliści pragną przez nie coś przekazać, czasem dla żartu lub pewnego szumu w mediach, a czasem z powodu rozgoryczenia. To skłania nas, kibiców, do zastanowienia się choć przez chwilę nad ich genezą. Zdają się to dostrzegać możni sponsorzy, którzy z numerów na plecach zawodników firmujących ich produkty zaczynają robić symbole marketingowe.

Za czasów wielkiego Interu Helenio Herrery nawet ktoś, kto miał nikłe pojęcie o futbolu (co we Włoszech jest ewenementem), nie miał problemu z przypisaniem danego zawodnika na odpowiednią boiskową pozycję. Wiedział, że ,,numero tre” (Giacinto Facchetti) to obrońca, ,,numero sette” (Alessandro Mazzola) to pomocnik, a ,,numero nove” (Roberto Boninsegna) to napastnik. Nie wspominając już o bramkarzu. Ale, jak to bywa w sporcie i nie tylko, przepisy się zmieniają, a dotyczyło to także nadruków na tylnej części kolorowych trykotów. Powoli odchodzono od liczb 1-11 dla zawodników z wyjściowego składu. Prekursorem w tej dziedzinie był Johan Cruyff, który biegał z ,,czternastką” (pod koniec kariery w Cosmosie Nowy Jork była to ,,trzydziestka”).

Jednak prawdziwy przełom we włoskim futbolu nadszedł w roku 1995. To wtedy właśnie Lega Calcio wprowadziła nazwiska na koszulkach (próbował tego na początku lat 80-tych AC Milan, lecz pomysł upadł), a zarazem zliberalizowała przepisy dotyczące numerów. Od tej pory dozwolone były wszystkie liczby dwucyfrowe. I to uczyniło rozgrywki Serie A barwniejszymi. Nie inaczej ma się to w przypadku Interu.

Wśród napastników od dawna magiczną liczbą jest ,,dziewiątka”. I to ona stała się przedmiotem sporu między Ronaldo a Ivanem Zamorano. Zarówno jeden, jak i drugi nosili ją za czasów gry w wielkich klubach hiszpańskich, kolejno: Barcelonie i Realu. Gdy spotkali się w Interze Mediolan, pojawił się problem. ,,Dziewiątkę” mimo starań agentów Brazylijczyka otrzymał starszy wiekiem i stażem w drużynie Nerazzurrich, Ivan Zamorano. Ronaldo zadowolił się ,,dziesiątką”. Tymczasem następnego lata Inter podpisał kontrakt z firmą Nike, sponsorującą również reprezentację Brazylii i samego Ronaldo. Symbol „R9” stał się znakiem marketingowym rozpoznawanym na całym świecie, więc siłą rzeczy młoda gwiazda futbolu z powrotem otrzymała swój numer. Sfrustrowany Zamorano musiał usatysfakcjonować się „osiemnastką”, jednak między cyframi jeden a osiem postawił mały plusik... Natomiast numer 10, „osierocony” przez Ronaldo, trafił do innej gwiazdy, bożyszcza milionów Włochów- Roberto Baggio. On także niegdyś podczas dwuletniego pobytu w Milanie musiał grać z numerem osiemnastym...

Niestety, słynna „dziesiątka” oznaczająca z reguły lidera drużyny jest ostatnimi czasy w Interze pechowa. Baggio, Seedorf, Morfeo, Fadiga- to piłkarze różniący się od siebie klasą i stylem gry, lecz żaden z nich w czarno-niebieskich barwach nie potrafił pokazać pełni swoich umiejętności.. Ta fatalna seria zdaje się być jednak przeszłością, gdyż nie najgorzej prezentuje się ostatnio młody Brazylijczyk Adriano.

Ostatnio jednak można zauważyć zamiłowanie piłkarzy do liczb nietypowych. Takie z pewnością można spostrzec na koszulkach Francesco Coco i Nicoli Ventoli. Na szczęście zagadka liczb 77 i 78 nie najeży do trudnych. Mają po prostu ukazywać rocznik, do którego przynależą obydwaj piłkarze, których można uznać za niespełnione nadzieje włoskiego futbolu. Również numer 32 na plecach Christiana Vieriego ma swoje łatwe wytłumaczenie. Najzwyczajniej przynosi on szczęście w zdobywaniu bramek popularnemu „Bobo”. Zamiłowanie do formacji obronnej zdaje się wykazywać Mohammed Kallon. W czasie, gdy grał w Cagliari, Regginie i Vicenzie, na jego koszulce widniała „dwójka”, w Interze jest to „trójka”. Odwrotnie postąpił Salvatore Fresi, w sezonie 1999/2000 rezerwowy obrońca z numerem jedenastym. Nietypową dla swojej pozycji liczbę wybrał także również rezerwowy z tegoż samego sezonu, tyle że bramkarz, Giorgio Frezzolini. W Interze z „dwunastką”, po odejściu do Chievo Verona wybrał „dwójkę”.

Nie wszyscy zawodnicy, o których można tu wspomnieć, zapisali się na kartach historii mediolańskiego klubu. Do takich bez wątpienia należy Stefano Lombardi. Jeśli ktoś o nim pamięta, to jedynie z powodu numeru 99. Bo piłkarzem jest bardzo przeciętnym, co udowadnia nie mieszcząc się w składzie zdegradowanej do Serie B Ancony. Zdawałoby się, że dziwniejszego numeru niż Lombardi wybrać nie można. Nic bardziej mylnego. Potwierdził to urugwajski napastnik, który na początku lat dziewięćdziesiątych popadł w Interze w konflikt z Dennisem Bergkampem. Ruben Sosa, bo o nim mowa, w swoim macierzystym klubie, Nacionalu Montevideo, paradował z numerem 100.

Być może w życie wcielone zostaną kolejne ustawy dotyczące numerów. Kwestią czasu będzie ujrzenie piłkarzy chociażby z cyfrą 0 na boiskach Serie A. To nie jedyna tendencja rodem z NBA, której wprowadzenie przez działaczy Interu jest możliwe. Wykluczenie danej liczby z użytku, z szacunku dla zasług wydaje się być niegłupim pomysłem. W ten sposób działacze Milanu uhonorowali zasługi wieloletniego kapitana, Franco Baresiego. W dzisiejszej kadrze Rossonerich próżno szukać zawodnika z „szóstką”. Kto wie, czy któryś z obecnych piłkarzy Interu nie zasłuży sobie na to?..

Źródło: InterMediolan.com

Komentarze: 0


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich