Zanetti wspomina swoją karierę

16 maja 2014 | 09:45 Redaktor: Paweł Świnarski Kategoria:Ogólna4 min. czytania

Javier Zanetti zasiadł przed kamerami Inter Channel i spojrzał wstecz na swoje 19 lat w Interze Mediolan. Kapitan wraz z końcem sezonu, kończy swoją profesjonalną grę w piłkę nożną i najprawdopodobniej będzie bardzo istotnym wzmocnieniem dla drużyny Francesco Toldo - Inter Forever złożonej z byłych legend klubu.

- Kiedy przybyłem do Talleres w 1991 roku, było wielu o imieniu Javier, więc trener który znał mojego brata i wiedział, że ma ksywkę "Pupi", zaczął wołać w ten sposób również na mnie.

W tym samym czasie Javier spotkał swoją żonę Paulę, która dla Talleres grała w drużynie koszykówki, zanim przeszedł do Banfield gdzie zyskał przydomek "El Tractor".

- Inter był dla mnie niespodzianką. Myślałem, że z Banfield przejdę do wielkiego klubu ale w Argentynie. Wówczas pojawił się Inter. W wieku 19-20 lat, to było wielkie wyzwanie, więc byłem pełen wątpliwości, nie wiedząc czy będę gotowy na nowe możliwości. Widzieli we mnie obiecującego bocznego obrońcę, ale powitali mnie razem z Rambertem, który przyszedł jako czołowy strzelec. Najlepszą rzeczą było to, że klub natychmiast sprawił że czułem się jak w domu. Trener Ottavio Bianchi pytał mnie, gdzie wolę grać. Roberto Carlos był na lewej, więc dla mnie została prawa strona. Miał wiele wiary we mnie. Byłem zły, kiedy trener Roy Hodgson zmienił mnie w meczu finałowym Pucharu UEFA na San Siro. Nie rozumiałem momentu, ale wiem teraz że to był błąd. Bardzo się przygotowywałem do tego meczu i zdjęcie mnie w końcówce, zirytowało mnie. Dziś mamy ze sobą dobre relacje i żartujemy o tamtej sytuacji. Niestety, finał nie poszedł po naszej myśli.

- Finał z Lazio? To było niesamowite dojść do finału dwa lata z rzędu. Mieliśmy taką szansę grając przeciwko drugiej włoskiej drużynie. To był mój pierwszy międzynarodowy sukces, widziałem na trybunach płaczącego ojca i to było piękne.

Później nadszedł czas częstych zmian trenerów w Interze.

- Gigi Simoni był dla nas jak ojciec i ten finał w Paryżu był wielkim zwycięstwem. W Serie A sprawy nie miały się tak dobrze. Losy Scudetto się ważyły i gołym okiem było widać, że to był ewidentny karny, co nas bardzo zdenerwowało.

- Marcelo Lippi miał wielkie oczekiwania wokół siebie w tym czasie i do klubu przybyło wielu dobrych zawodników. Start był bardzo dobry, potenm coś się popsuło i byliśmy niezdolni do wdrożenia wszystkich jego pomysłów, sezon potoczył się źle. Z Marco Tardellim był ciężki sezon, bardzo trudny z wieloma młodymi zawodnikami i złą pozycją w tabeli. Ciężko było rozwiązać tę sytuację, wiele charakterystyk nie pasowało do jego pomysłów, ale na szczęście ja grałem wówczas cały czas. Na koniec tamtego sezonu miałem możliwość odejść, ale zostałem, czego zawsze chciałem. Hectora Cupera nie znałem, widziałem go tylko na lotnisku, więc nie mogłem przewidzieć jaka czeka mnie przyszłość. Powiedział, że chciałby na mnie liczyć, zadzwoniłem więc do Morattiego zapytać jaką mam sytuację i usłyszałem, że nikt nie chce mnie sprzedawać. Cuper był bardzo ważny, nawet jeśli na koniec nic nie wygraliśmy. Z nim rozpoczęliśmy zmianę w Interze.

- Roberto Mancini był niesamowitym piłkarzem, trudnym do gry przeciwko niemu, ale potrafił przekazać swoje pomysły. Z Mancio rozpoczęliśmy wielką erę, zaczęliśmy pracować nad dobrym futbolem, czynić fanów szczęśliwymi. Potem przyszedł Mourinho i w pierwszym sezonie wygraliśmy Scudetto. Dał nam wielką mentalność. Wielu świetnych piłkarzy do nas dołączyło, a odpadnięcie z Manchesterem United czegoś nas nauczyło. 2009-2010 był trudnym sezonem, w pierwszej połowie meczu z Dinamo byliśmy poza Ligą Mistrzów i Mou powiedział nam, że chce zaryzykować dużą ilością napastników na murawie. Wesley Sneijder strzelił gola i w tym momencie zrozumieliśmy, że możemy iść dalej i walczyć z innymi wielkimi klubami. Przeciwko Chelsea walczyliśmy o awans w Londynie. Mou kazał nam uważać na Lamparda i Drogbę. Ograniczając ich, wygraliśmy ten mecz. Ostatni miesiąc był niezwykły, wygraliśmy wszystko, wszystko jednak też mogliśmy przegrać. Rozmawiając z Morattim przypominamy sobie mecz ze Sieną, który pokazuje jak trudny to był sezon. Finał w Madrycie wydawał się być napisany dla nas. To była wspaniała noc, pamiętam rozgrzewkę i wypełnione po brzegi sektory Interu. Powiedziałem sobie: "Nie możemy przegrać".

- To był mój 700-tny mecz dla Interu i pierwszy na Bernabeu. Czułem się jak w filmie i na szczęście z happy-endem. Po wielu latach, ten unikalny moment nadszedł i mogłem wznieść w górę puchar jako kapitan. Byliśmy świadomi swojej siły.

- Moja kontuzja? Wielu myślało, że to koniec mojej kariery, ale ja chciałem się wykurować i udowodnić, że wciąż mogę grać. Obiecałem sobie, że wejdę na boisko co najmniej raz przed kibicami i powrót z Livorno był wyjątkowy. Po tym meczu czułem się w pełni spełniony.

Źródło: football-italia.net

Okulary ochronne odporne na zarysowania 4932478763 Milwaukee - kupisz na mspot.pl

Polecane newsy

Komentarze: 0


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich