Ta przeklęta siódemka

23 grudnia 2015 | 20:34 Redaktor: Loon Kategoria:Publicystyka7 min. czytania

Geoffrey Kondogbia gra w Interze od blisko pół roku, zaś jego postawa w klubie budzi mieszane uczucia wśród kibiców. Mieszane, choć raczej zgodne. To wspaniały piłkarz, ale na razie nie spisuje się na miarę oczekiwań wobec jednego z najdroższych zakupów w historii klubu. Czy ciąży na nim klątwa Luisa Figo?

O klątwie numeru 7 mówi się w Interze już przynajmniej od kilku lat, więc Francuz nie był pierwszym zawodnikiem, który w realiach medialnej histerii podejmował to ezoteryczno-sportowe wyzwanie. Zresztą, takie przesądy to w świecie piłki nic nowego. Arsenal ma przeklętą „18”, Liverpool boi się swoim nowym napastnikom dawać numer „9”. Podobny problem od lat z „9” ma Chelsea (jakiś czas temu objętą honorowym i wyjątkowo spektakularnym patronatem Fernando Torresa) i brytyjskie media diagnozowały nawet tę historię, gdy do klubu dołączał Radamel Falcao. I... wygląda na to, że mroczna klątwa zadziałała także w tym wypadku.

Siły ciemności w szatni Interu działają od stosunkowo niedawna, zaś wielu łączy przeklętą siódemkę z odejściem z klubu Luisa Figo w 2008 roku. Choć Portugalczyk spędzał w Mediolanie raczej swoją sportową emeryturę, to jednak mimo wszystko trudno było mu odmówić klasy laureata Złotej Piłki. Ale kiedy koszulkę oznaczoną ponoć szczęśliwą siódemką przejął sprowadzony za krocie (25 mln euro) Ricardo Quaresma, jego rola w klubie stała się niemalże marginalna, zaś poczynania drużyny śledził nie tyle z ławki rezerwowych, co z samych trybun. Należy jednak zaznaczyć, że nawet przed emeryturą Figo Quaresma nie radził sobie w Interze, zostając nawet laureatem włoskiej „Złotej Maliny” dla najgorszych piłkarzy. Z siódemką na plecach rozegrał ledwie kilka spotkań.

Moja pamięć sięga jednak nieco dalej. Bo przecież warto przypomnieć od kogo Figo przejmował szczęśliwą siódemkę. Piłkarzem tym był Andy van der Meyde, czyli cudowne dziecko Ajaxu Amsterdam, które kompletnie rozczarowało w Interze Mediolan, a dziś pracuje jako... barman. Koszulkę zabrał w 2003 roku Portugalczykowi Sérgio Conceição, którego może nie wypada nazywać pomiotem mrocznych sił natury, ale ten był co najwyżej przeciętnym skrzydłowym. Jeszcze wcześniej z siódemką siedział Antonio Pacheco, który przez 4 lata obecności w klubie (głównie na wypożyczeniach) rozegrał w barwach Interu jeden mecz.

W latach 1997-2000 naszym skrzydłowym pomocnikiem numer „7” był Francesco Moriero, zawodnik solidny, ale bez szans na pisanie futbolowej historii (choć starszym stażem fanom Interu zapewne zapadła jego przewrotka z mistrzowskiego sezonu w Pucharze UEFA). Numerek odziedziczył po solidnym wyrobniku takim jak Salvatore Fresi, który bronił dostępu do bramki klubu przez 5 sezonów. Jakkolwiek Fresiego, Moriero czy Conceição trudno nazwać „Galacticos”, to jednak daleko im także do tytułu niewypału.

Kompletnym niewypałem nie nazwałbym też Giampaolo Pazziniego, który przejął wolną koszulkę Quaresmy w styczniu 2011 roku i od razu strzelił kilka ważnych bramek. Aczkolwiek być może w jego wypadku mieliśmy po prostu klątwę z opóźnionym zapłonem, gdyż następny sezon był już wyjątkowo mizerny. Pazzini swój pobyt w Interze kończył ponoć z awanturą na ustach, gdy w okresie przygotowawczym przed sezonem 2012/13 wszedł do szatni i zobaczył, że w koszulce z numerem 7 biega... Philippe Coutinho.

Philippe Coutinho już chyba na wieki będzie traumą w psychice kibiców Interu Mediolan. Korzystając z dobrodziejstwa gatunku określanego „publicystką” pozwolę sobie wrzucić go do gatunku niewypałów transferowych Interu. I choć klub na jego transferze jeszcze zarobił, a sam Brazylijczyk uchodzi za jedną z gwiazd Liverpoolu, w pamięci mam jedynie bezmyślne straty, potknięcia i zdecydowanie zbyt sporadyczne przebłyski geniuszu w wykonaniu młodego wówczas piłkarza. Momentami rzeczywiście wyglądało to tak, jakby nad piłkarzem ciążyła jakaś klątwa. Jakkolwiek kibice przez lata będą jeszcze zastanawiali się „co by było gdyby”, w mojej prywatnej opinii, gdyby Coutinho pozostał w Interze (i Serie A) na dłużej, to dziś kopałby się po czole gdzieś w czeluściach Frosinone lub ligi brazylijskiej. Trudno natomiast przypisywać niecne właściwości magii parszywej siódemki, gdyż zawodnik grał w barwach Nerazzurrich także z innymi numerkami na koszulkach.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by jakikolwiek piłkarz był w stanie ilustrować tezę artykułu bardziej trafnie niż Ezequiel Schelotto. Hit transferowy duetu Branca-Stramaccioni odegrał swoją historyczną rolę strzelając bramkę AC Milanowi w derby „niczego”, ale pomimo tego faktu trudno było mu o zyskanie sympatii kibiców. W mojej pamięci najbardziej zapisał się swoimi rzewnymi łzami, gdy przebywając na wypożyczeniu w Sassuolo przegrał z Interem – a jakże – 7-0.

Jeśli uważacie, że Schelotto to aż za dużo nieszczęść, jak na jeden artykuł, to uprzejmie przypominam, że siódemkę przejął od Argentyńczyka Ishak Belfodil. Wtedy też włoskie media po raz pierwszy dostrzegły zbieg okoliczności żartobliwie określany w tym artykule mianem klątwy. Belfodil jako wytwór „geniuszu” Marco Branki nie tylko kosztował Inter pokaźne pieniądze, ale też był elementem operacji mającej na celu wyekspediowanie Antonio Cassano do Parmy. Do dziś nawet najbardziej życzliwi byłemu dyrektorowi sportowemu kibice nie do końca rozumieją jakie były kulisy i ciąg myślowy przyświecający tej transakcji. Zapomniany przez Allaha i historię Belfodil pałęta się dziś gdzieś w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Przypadek Pablo Osvaldo pokazuje, że klątwa może przyjąć nie tylko postać potykania się o własne nogi. Wręcz przeciwnie, Włoch trafił do Interu i niewykluczone, że osiągnął w nim formę życia. Przygoda jednak nie trwała zbyt długo. Roberto Mancini stwierdził, że nie będzie pracował z rozwydrzonym zawodnikiem krótko po tym jak ten omal nie zamordował Mauro Icardiego za brak podania mu piłki, gdy napastnik znajdował się na lepszej pozycji. Kilka goli, wiele świetnych zagrań i stanowczy zakaz wjazdu do ośrodka treningowego Interu – na zdobycie tych wszystkich osiągnięć potrzebował Osvaldo zaledwie kilku miesięcy.

Ciemnota i zabobon? Oczywiście, że tak. Kiedy jednak prześledzimy listy ostatnich dziewiątek (Icardi, Forlan [ekhm], Eto'o, Cruz, Crespo, Ronaldo, Zamorano), choć to akurat numer z reguły już „gwiazdorski”, musimy przyznać, że jednak częstotliwość wpadek była tu nieporównywalnie mniejsza.

W blasku reflektorów, w pełni świadomy klątwy ciążącej na siódemce, na taką właśnie koszulkę zdecydował się Geoffrey Kondogbia. Jak pokieruje swoją karierą? Czy zdoła przełamać urok, który ciąży na siódemce już od przynajmniej kilkunastu lat, a w ostatnim czasie przyjmujący wyjątkowo parszywe formy? Oczywiście wszyscy na to liczymy, choć faktem jest, że dziś Interowi raczej nie udałoby się na rynku transferowym uzyskać 35 milionów euro, które latem wydali na zawodnika.

Jakub Kralka - twitter: @jakubkralka
Zobacz też bezprawnik.pl!

Źródło: Inf. własna

Polecane newsy

Komentarze: 6

Paweł Świnarski

Paweł Świnarski

23 grudnia 2015 | 21:05

7 to nie numer dla def. pomocnika :) to numer dla zawodnika jak Ljajić czy Jovetić

Chrisu

Chrisu

23 grudnia 2015 | 21:30

trochę na wyrost to wszytko

Rafski

Rafski

24 grudnia 2015 | 08:48

7 to numer dla skrzydłowego. Jeśli chodzi o Liverpool to z numerem 9 nie było problemu. Bardziej problematycznym był numer 10, który nosi Phil Coutinho.

Drakon

Drakon

24 grudnia 2015 | 12:57

Tez uwazam, ze 7 to nie numer dla def pomocnika i widzialbym z nim raczej Ljajića, chociaz z drugiej strony podoba mi sie 22 na jego plecach, dobrze mi sie kojarzy ten numer. Z 7 z kolei, jak zauwazyl Jakub ciezko w tym klubie miec dobre wspomnienia

Madyo

Madyo

24 grudnia 2015 | 21:36

Spoko

InterTommy

InterTommy

25 grudnia 2015 | 11:10

Świetny artykuł, tematyka poruszona może nieco na wyrost, ale za to z dobrym skutkiem i w ciekawej formie. Miło poczytać :)


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich