Rozdźwięki mediolańskie
Futbol to niestety nie skoki narciarskie, podczas których istnieje możliwość zakończenia rywalizacji po pierwszej serii. Aby ta druga runda była atrakcyjniejsza decydenci piłkarskich federacji wymyślili zimowo okienko transferowe. Znając swoje możliwości na tle rywali, już po pierwszej rundzie można wyciągnąć wnioski, sięgnąć do portfela i sprowadzić posiłki na kolejkę rewanżową. Wśród wielu głosów oceniających zimowe mercato Interu dominuje sceptycyzm, sięgający granic pesymizmu. Jeżeli dołożymy do tego pogłoski o rozdźwięku pomiędzy wizją trenera, dyrektorów sportowych, właścicieli i inwestorów, to obraz całości prezentuje się zatrważająco.
Wnioski po 2010r są jednoznaczne. Nikt w Interze Mediolan nie potrafi zarządzać sukcesem. Mało tego, okazuje się bowiem, że sukces sportowy niekoniecznie oznacza sukces ekonomiczny. Jeden z kibiców Interu zawsze powtarzał, że dałby wszystko za wzniosły sukces, możliwość gloryfikacji na międzynarodowej arenie i spełnienie szalonych marzeń. Nazywał się Massimo Moratti i jak wskazał późniejszy audyt, z ekonomicznego punktu widzenia, za sukces zapłacił pyrrusową cenę. Z innej perspektywy cena ta być może nie jest wygórowana, ale to osądzi każdy z osobna. Marzeń nie należy klasyfikować, bo możliwość ich realizacji bywa bezcenna. Tej historii wieloletniemu Prezesowi już nikt nie odbierze.
Zarząd, kadry dyrektorskie i marketingowe nie potrafiły z wielkiej triplety zrobić należytego użytku. Zupełnie tak, jakby wszystko było dziełem przypadku. Zaawansowanych menadżerów nikt jednak nie zwolnił z obowiązku wykorzystania łutu szczęścia. Każda szanująca się korporacja wymaga czujności i błyskawicznego wykorzystania pomyślnej koniunktury. Nie wolno żyć w przekonaniu, że dla prawidłowego funkcjonowania przedsiębiorstwa wystarczy jedynie przysłowiowy plan A. Tego rodzaju błędy w świecie biznesu są niewybaczalne. A Inter to podmiot biznesowy.
Skoro nikt w Interze nie potrafi zarządzać sukcesem, to zastanówmy się czy potrafi zarządzać porażką. Trwamy w tym stanie już lata, więc powinniśmy mieć doświadczenie. Finansowa pętla na szyi klubu, sama z siebie nie zaciska się na tyle mocno, by pozbawić oddechu, niemniej jednak z trudem wygospodarowane pieniądze marnowane są tak spektakularnie, jak te wielkie sprzed epoki. Mamy skłonności do udanych niskobudżetowych inwestycji (Skriniar) i zarazem talent do wysoce kosztownych pomyłek. W dużym skrócie nie potrafimy zarobić na polityce transferowej, często rzutem na taśmę, ratując się przed totalnym finansowym blamażem.
Nowi właściciele nie wnieśli nowej jakości. Priorytetem zakładanym jeszcze przez Erica Thorira było wyprowadzenie klubu z finansowej zapaści. O ile wyniki ekonomiczne wskazywały na zmniejszenie zadłużenia, o tyle sportowego progresu nie widać. Co gorsza, nawet gdyby taki progres nastąpił, doświadczenie nakazuje przyjąć narrację, że i tak zostałby zmarnowany. Suning zainwestowało ułamek swojego kapitału w Inter i nikt nie może temu zaprzeczyć. Zaskakujący jest jednak brak pragmatyzmu nowych włodarzy, którzy nie chcą przyznać, że wciąż wlewają wodę do dziurawego wiadra. Być może w tym całym układzie nieszczelności zostały zauważone, a kurek z wodą przykręcony. Nie zmienia to jednak faktu, że niekompetencja w wydatkowaniu nadal rzuca się w oczy i wręcz razi. Próżno czekać aż ktoś finalnie zalepi te dziury niekompetencji i wyciągnie za nie odpowiedzialność.
W budowaniu finansowo-sportowej potęgi niezbędny jest dryg cwanego bankiera. Nikt ze sportowych dyrektorów takiego talentu nie posiada. Nikt z właścicieli nie dysponuje narzędziami, które pozwoliłyby nasze kadry zarządcze porządnie prześwietlić i zdiagnozować. Możemy szukać usprawiedliwień we wszelkich postaciach. Klub jest w finansowej zapaści, tripletę zdobyło w głównej mierze pokolenie już emerytowane, etc. Niemniej jednak czasu na rewolucję było naprawdę sporo i nikt nie potrafił jej przeprowadzić. Nikt, zdaje się, nie jest nią nawet zainteresowany. Quo vadis?
Reasumując warto podkreślić, że podstawy do budowy sukcesu mimo wszystko są. Pełne trybuny, historycznie ugruntowana marka, zaplecze młodzieżowe(!). Wystarczy więc jeden cwany bankier i jeden doświadczony trener. Najlepiej w jednej osobie, tak jak w większości klubów angielskich. Niech każdy robi swoje, a sytuacja ma szansę się odmienić. Porzućmy ten zbędny rozgłos, bezwstydnie dementowany na koniec okienka transferowego. Zacznijmy uczyć się na błędach i utrwalmy świadomość, że kolejne lata bez Ligi Mistrzów zbliżają nas do otchłani. Zbyt dużo w tym wszystkim rozpuku, za mało profesjonalizmu. Poszczególne szczeble zarządcze muszą zacząć słuchać siebie nawzajem, żeby w końcu zabrzmiał jakiś przyjemny dla ucha akord. I gdzie, do cholery, jest dyrygent?
To przecież pańskie oko konia tuczy.
Sebastian Miakinik
Źródło: Informacja własna
Guarin
2 lutego 2018 | 19:43
Cały mediolański zarząd po sezonie powinien zobaczyć napis Exit!
aspirynaA
2 lutego 2018 | 19:49
IntExit
ER_Grande_Nerazzurri
2 lutego 2018 | 19:59
Nie ma cwańszych dyrektorów w Italii niż Ausilio i Sabatini, z tym że kuleje współpraca. W sumie to samo wychodzi teraz z Perisiciem i Icardim.
timon
2 lutego 2018 | 20:30
Er_Grande
To porównaj z Marotta :D
CrunchyCrackers
2 lutego 2018 | 22:36
Kupowanie kotów w worku jak Kondogbia, Joao Mario, Dalbert i w pewien sposób legendarny już Barbosa pokazuje jak niekompetentni są nasi dyrektorzy. Zamiast skupić się na tanich lecz sprawdzonych graczach takich jak Kolarov w miejsce Dalberta lub Pastore w miejsce Joao Mario to Inter rok po roku kupuje jakieś wynalazki. Wystarczy spojrzeć na Rome lub Napoli, które konsekwentnie stawiają na piłkarzy sprawdzonych w serie A, a jak już kupują kogoś zza granicy to są to piłkarze markowi lub młodzi i tani. Wystarczy spojrzeć gdzie jest Napoli ze swoją polityką transferową, a gdzie my.
ER_Grande_Nerazzurri
3 lutego 2018 | 20:05
Z tym, że Marotta w Interze mógłby być pośmiewiskiem. Praca w juve jest łatwiejsza.
Reklama