Kilka słów po meczu z Bologną

12 lutego 2018 | 07:33 Redaktor: Larry Kategoria:Publicystyka6 min. czytania

Inter wygrał w niedzielne popołudnie pierwszy mecz od wielu tygodni. Po 15. kolejkach podopieczni Luciano Spalettiego prężyli się na szczycie ligowej tabeli, a dziś, po tak długo wyczekiwanym triumfie, są na miejscu trzecim ze kilkunastopunktową stratą do dwóch czołowych ekip i czując tuż za plecami oddech tandemu z Rzymu. Czy to powód do paniki albo chociaż do niepokoju?

Według mnie, co powtarzam od dwóch miesięcy, zdecydowanie nie. Uczucia kibiców (choć mnie osobiście nieco trudno) można poniekąd zrozumieć. Nawet najbardziej ostrożni przed sezonem sceptycy, na początku grudnia mogli uwierzyć, że Inter będzie w tym sezonie bił się z Napoli i Juventusem o Scudetto. Piłkarze Spalettiego zachwycali w wielu meczach nawet kibiców innych drużyn, a styl, w jakim Nerazzurri wskoczyli na fotel lidera Serie A 3. grudnia 2017, rozbijając w proch i pył ekipę Chievo, aplikując rywalom na Stadio Giuseppe Meazza 5 goli, prezentując zapierającą dech w piersiach grę, odbił się szerokim echem nie tylko na Półwyspie Apenińskim. Luciano Spaletti wylądował w Mediolanie praktycznie tuż przed sezonem i z miejsca stworzył drużynę potrafiącą totalnie zdominować nawet najsilniejszych ligowych rywali, a ochów i achów pod adresem nowego dowódcy czarno-niebieskich (również z moich ust) nie było końca.

W takich okolicznościach to, co zaczęło się dziać po harakiri wykonanym na rywalach z Verony przyprawiło wszystkich, bez wyjątku - kibiców, dziennikarzy, ekspertów i pewnie też samych piłkarzy i działaczy - w osłupienie. Osiemnastokrotny mistrz Włoch praktycznie z dnia na dzień dramatycznie obniżył loty i nie potrafił w kilku kolejnych meczach niemal w ogóle stwarzać zagrożenia pod bramką przeciwnika. Skrzydłowi, którzy do tej pory stanowili o sile ofensywnej, zaczęli niemal potykać się o właśnie nogi, jakby ktoś rzucił na nich zły czar. Niemal każde dośrodkowanie Antonio Candrevy lądowało na trybunach, a Perisić przestał wygrywać indywidualne pojedynki, tracił mnóstwo piłek i nie trafiał w bramkę nawet w najprostszych sytuacjach. Borja Valero, który w swoich najlepszych momentach przypominał, nie przymierzając, Leo Messiego, nagle przestał mieć jakikolwiek wpływ na tempo gry drużyny. Nawet Mauro Icardi jakby zatracił swoją drapieżność, skuteczność i intuicję. Co się więc stało? Piłkarze zostali zagłaskani przez trenera i przestali biegać? Za bardzo uwierzyli w swoją wielkość? Czy po prostu na Meazza wróciły demony z poprzednich lat, kiedy Inter nawet doskonały do pewnego momentu sezon potrafił koncertowo, i w sobie tylko wiadomy sposób, zmarnować?

Po pierwsze, wcale nie jest tak źle, jak może się wydawać. Uważam wręcz, że już za kilka kolejek możemy zobaczyć jeszcze lepszy Inter, niż w pierwszej części sezonu. Jak to możliwe? Szczególną uwagę należy zwrócić na dwie rzeczy. Pierwsza z nich, najważniejsza, to niemal absurdalne niekiedy przywiązanie Spalettiego do swoich ulubionych piłkarzy. Może to mieć dwie przyczyny - pierwsza, mniej prawdopodobna, że brakuje mu zwyczajnie elastyczności. Trudno jednak podejrzewać tak doświadczonego szkoleniowca, o tak dużym dorobku, o brak tak podstawowej umiejętności. Dlatego bardziej prawdopodobna jest druga hipoteza - Spal stał się zakładnikiem własnych dotychczasowych działań i, przede wszystkim, słów. Na każdym kroku zapewniał każdego piłkarza, szczególnie dotyczy to tych z pierwszego składu, o ich ogromnych umiejętnościach, możliwościach, potencjale. Jak mantrę powtarzał, że ma wystarczająco mocny skład do walki o najwyższe cele. Działało to, dopóki drużyna wygrywała. Jednak gdy przyszła zadyszka, może być ciężko wyjaśnić Perisiciowi, czy Candrevie, że obniżyli loty na tyle, że trzeba ich zastąpić niejakim Karamohem, czy Ederem. Jeśli dołożymy do tego sytuację, w której były trener Zenitu i Romy daje sobie i nowym piłkarzom bardzo dużo czasu na wejście do pierwszej jedenastki, to mamy dość poważny problem. Wiele miesięcy trwało, zanim realną szansę na pokazanie swoich umiejętności od Spala dostali Cancelo, Dalbert, a nawet (słyszący wiele peanów na swoją cześć) Brozović, nie wspominając o Karamohu. Idealnym przykładem jest tu jednak Rafinha, który dosłownie od pierwszego dotknięcia piłki pokazał, że (przynajmniej w chwili obecnej) Valero, Vecino, czy Gagliardini mogą mu co najwyżej z namaszczeniem sznurówki zawiązać, a Spaletti jak na razie każe mu liczyć sęki w ławce przez większą część meczów. Oczywiście takie pokazywanie nowym piłkarzom, że na miejsce w pierwszej jedenastce muszą sobie zasłużyć, a starym, że nikt ich nagle bez pokazania swoich umiejętności na ławce nie posadzi jest całkiem słuszne, ale w tej konkretnej chwili decydujące znaczenie wydaje się mieć specyfika sytuacji - drużynie nie idzie i, korzystając z nomenklatury Spala, nawet nasze babcie widzą, że zespołowi potrzebny jest mały wstrząs.

Druga rzecz, to że wyniki wcale nie są tak tragiczne, jak mogłoby się wydawać. Kibice rwą sobie włosy z głowy, ale na dobrą sprawę Nerazzurri ostatni mecz przegrali przed Świętami, a gdyby nie gole tracone w doliczonym czasie gry w meczach ze SPAL i Fiorentiną, to nasz dorobek punktowy byłby znacznie okazalszy, wciąż mielibyśmy wielopunktową przewagę nad grupą pościgową i prawdopodobnie nikt o żadnym kryzysie nawet by się nie zająknął, co najwyżej o lekkiej obniżce formy i odrobinę gorszej jakości gry.

Tyle o emocjach kibiców. Fakty natomiast są takie, że wciąż jesteśmy drużyną, która przegrała do tej pory 2 mecze w sezonie, mamy jedną z najlepszych defensyw i, wydaje się, bardzo dobre perspektywy do końca sezonu. Zimą udało się pozyskać doskonałego, jak na nasze aktualne potrzeby, Rafinhę, który z miejsca pokazał, że będzie najprawdopodobniej jednym z najsilniejszych ogniw zespołu w drugiej części sezonu. Praktycznie zdrowy jest już Mauro Icardi, któremu przerwa na pewno bardzo dobrze zrobi, tak samo jak Candrevie, który wreszcie usiadł na ławce. Miejmy nadzieję, że więcej odpoczynku od Spalettiego dostanie również Perisić, ogromnie dużo pewności siebie dał na pewno gol Karamohowi, który może stać się realną alternatywą na niejedną pozycję w ofensywie, Cancelo już pokazał, że może wnieść ogromną wartość do zespołu i w zasadzie już ją wnosi. Po drugiej stronie obrony możemy obserwować wspaniałą rywalizację między D'Ambrosio, a Dalbertem, co może wyjść tylko i wyłącznie na dobre im obu. Dzięki Rafinhi, Brozović, Valero, Vecino i Gagliardini zaczną pracować jeszcze dwa razy ciężej, niż do tej pory, żeby na stałe nie wylądować na ławce.

Osobiście patrzę na nadchodzące tygodnie z ogromnym optymizmem i jestem w stanie się założyć, że w przyszłym sezonie usłyszymy na Stadio Giuseppe Meazza hymn Ligi Mistrzów. I będą go grali Milanowi. Skriniarowi. O ile uda się go zatrzymać, bo o to już się nie założę.

Mariusz Kubiak

Źródło: inf.własna

Komentarze: 5

aspirynaA

aspirynaA

12 lutego 2018 | 09:52

Fajny artykuł, oby było tak jak piszesz. Swoja drogą młode talenty najczęściej wypływają, gdy ich starsi koledzy łapią kontuzje lub jak w tym przypadku obniżają formę. Paradoksalnie, "dzięki" obecnej sytuacji kadra meczowa bardzo się nam wydłużyła, każdy jest do gry, przynajmniej ławka rezerwowa dorównała formą wyjściowej jedenastce, a w zasadzie przegoniła ich. No to miejmy nadzieje, że wzorem ubiegłych lat po fatalnych meczach, przyjdzie znowu 10 meczowe prosperity:)

Maciej Pawul

Maciej Pawul

12 lutego 2018 | 11:52

Panie, Panowie, rzadkie zjawisko na tej stronie, optymista;)

ksiazewi

ksiazewi

12 lutego 2018 | 12:14

Fajny artykuł. Dużo prawdy co do sytuacji i dużo optymizmu. Nie do końca mogę się natomiast zgodzić ze stwierdzeniem nt. meczów ze Spal czy Fiorentiną. Owszem jest tam dużo prawdy. Gdybyśmy nie stracili tych bramek w końcówkach, to dzisiaj nikt nie mówiłby pewnie o kryzysie. Problem w tym, że je straciliśmy, a przez to cenne 4 punkty. Dodatkowo wszyscy wiemy, że graliśmy e tych meczach i nie tylko w tym bez pomysłu i bez walki, a zdobyte gole, to powiedziałbym, że raczej szczęśliwe. Poza tym w meczu z Bologna, mało co nie powtorzylismy sytuacji grając z przewagą zawodnika. Nie mówiąc już o tym, iż nieznany rzut karny, był conajmniej dyskusyjny i bardzo dla nas szczęśliwy. Pozdrawiam.

inter00

inter00

12 lutego 2018 | 15:29

Napewno LM jest jeszcze w zasiengu ale musimy zacząć grać. Pierwszy wygrany mecz już nastąpił. Następny gramy z Benevento i jak wygramy to powinniśmy wrócić na właścowe tory

Guarin

Guarin

12 lutego 2018 | 23:14

Żeby, gdyby marne argumenty w obronie Spallettiego. Nie wygraliśmy przez prawie dwa miesiące meczu a to że jesteśmy gdzie jesteśmy to tylko zasługa słabej formy Lazio i Romy!


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich