Siły specjalne

10 kwietnia 2018 | 12:09 Redaktor: Larry Kategoria:Publicystyka6 min. czytania

Za nami 31. kolejka włoskiej Serie A. Inter ponownie wypadł poza czołową czwórkę, ale wciąż wszystko jest w nogach piłkarzy Spalettiego - jeśli wygrają wszystkie mecze do końca sezonu, to na pewno awansują do kolejnej edycji LM. Czy to się uda?

Uważam, że walczymy nie tyle o awans do LM, co o to, żeby nie decydował o tym ostatni mecz sezonu z Lazio w stolicy Włoch. Patrząc na grę Nerazzurrich wydaje mi się, że powinniśmy sprawę załatwić nieco wcześniej, ale dwa ostatnie mecze, z Milanem Torino, mogły uświadomić, że nawet grając doskonale, można w wyniku niewyobrażalnego pecha stracić punkty. Generalnie jednak nie zamierzam przewidywać, jak potoczy się końcówka sezonu, tylko zwrócić uwagę na dwie bardzo ciekawe rzeczy.

Pierwsza z nich to wyjątkowa sytuacja, jaka miała miejsce w 31. serii gier. Otóż mecze większości drużyn ze ścisłej czołówki miały ekstremalnie nietypowy przebieg. Najpierw był Juventus, który pojechał do Benevento na mecz z drużyną, o której poziomie nikomu nie trzeba opowiadać. Teoretycznie Stara Dama, która wciąż musi bardzo się starać, żeby nie dać się dogonić depczącym jej po piętach Neapolitańczykom, powinna roznieść gospodarzy w proch i pył. W rzeczywistości gola na 3-2 strzeliła na kilkanaście minut przed końcem meczu, i to z karnego, a w kilku statystykach piłkarze czerwonej latarni ligi byli od Juve lepsi. Później była Roma, która w spotkaniu z Fiorentiną miała przygniatającą przewagę, oddała ponad 20 strzałów na bramkę rywali, w tym 8 celnych, miała 9 rzutów rożnych, była w posiadaniu piłki przez 75% czasu gry. Fiorentina oddała 3 strzały, w tym 2 celne i... wygrała 2-0. Myślę, że to mógł być jakiś statystyczny ewenement na skalę Europy. Dalej Inter, który poza kilkoma mniej lub bardziej groźnymi kontrami nie pozwolił gospodarzom z Turynu praktycznie na nic, też oddał prawie 20 strzałów na bramkę, m.in. obijając słupek i poprzeczkę bramki rywali, miał 19 rzutów rożnych i przegrał 0-1. No i na końcu Napoli, które stłamsiło swoich rywali nie mniej, niż Roma i Inter, również oddając ponad 20 strzałów i mając 14 rzutów rożnych oraz 73% czasu posiadania piłki, ale chociaż ratując komplet punktów golami w przedostatniej minucie gry (Milik) i w doliczonym przez sędziego czasie. To na pewno był ciężki weekend dla fanów drużyn walczących o najwyższe cele w lidze.

Drugą rzeczą jest coś, czego w moim przekonaniu brakuje drużynie Luciano Spalettiego, ale nie wiem, czy można winić za to trenera albo kogokolwiek innego. Chodzi o mecz przełamujący, odblokowujący psychikę zawodników. Często wyglądają oni na murawie jak żołnierze, ale nie są to żołnierze sił specjalnych. Od początku sezonu widzę ogromnie dużo cech wspólnych drużyn dowodzonych przez Spala i niezapomnianego w Interze Jose Mourinho. Jeden i drugi na każdym kroku docenia i stara się podbudowywać swoich zawodników. Obaj próbują z każdego piłkarza wykrzesać wszystko, co w nim najlepsze i w razie potrzeby szukać dla nich nowych pozycji na murawie, żeby nie zaprzepaścić ich atutów. Za przykład niech posłuży przebranżowienie Samuela Eto'o z rasowego snajpera w fenomenalnego ofensywnego lewego obrońcę przez Mourinho, czy oczywiście przesunięcie z pozycji ofensywnego pomocnika na doskonałego pomocnika defensywnego Marcelo Brozovicia przez Spalettiego. Przykłady podobieństw można mnożyć, ale chyba do przełomu, jaki osiągnął w głowach swoich zawodników Portugalczyk, Włoch jeszcze nie dobrnął.

Wszyscy doskonale wiemy, że obecny manager Czerwonych Diabłów został ściągnięty na Stadio Giuseppe Meazza przede wszystkim z misją przełamania indolencji w Lidze Mistrzów, w której Nerazzurri występowali etatowo (bo tam jest ich miejsce), ale notorycznie rozczarowywali, odpadając zazwyczaj najdalej w ćwierćfinale. Być może nie wszyscy pamiętają za to, że początki Mourinho w Mediolanie wcale nie były takie obiecujące, jeśli chodzi o Champions League. W swoim pierwszym sezonie 18-kroni mistrzowie Włoch odpadli w swoim stylu, czyli praktycznie bez historii, z klubem aktualnie prowadzonym przez ówczesnego szkoleniowca Nerazzurrich. Jakby tego było mało, w kolejnym sezonie również długo nic nie zapowiadało końcowego triumfu w rozgrywkach - można powiedzieć, że Inter wręcz z trudem wygrzebał się w ogóle z grupy, i to z drugiego miejsca. W miarę zaawansowani stażem kibice zapewne pamiętają niezapomniany mecz w Kijowie z Dynamem, który był właśnie (co można stwierdzić z niemal 100-procentową pewnością) wielkim przełomem, jaki dokonał się w głowach piłkarzy. Nerazzurri mieli po 3 meczach 3 punkty (!) i porażka, a nawet remis w Kijowie z Dynamem w perspektywie wyjazdu do Barcelony w następnej kolejce, praktycznie eliminowała nas z Ligi Mistrzów. Po pierwszej połowie było 1-0 dla gospodarzy po golu niezawodnego Andrija Shevchenki, a serca fanów ówczesnego mistrza Włoch stały w miejscu. W drugiej połowie, mimo nalotu dywanowego przeprowadzanego przez (jeszcze) żołnierzy Jose Mourinho, bardzo długo utrzymywał się niekorzystny rezultat. Dopiero na 4 minuty przed końcem regulaminowego czasu gry Diego Milito doprowadził do wyrównania, a 3 minuty później Wesley Sneijder, jako już żołnierz sił specjalnych, wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie, doprowadzając gospodarzy do rozpaczy. To był mecz, który mentalnie wprowadził Inter na nowy poziom w Europie osiągalny tylko dla dosłownie kilku drużyn.

Takiego meczu i mentalnego przełomu potrzebujemy i dziś, tyle że na razie na poziomie Serie A. Nikogo nie trzeba przekonywać, że psychika, mentalność, mają w sporcie często o wiele większe znaczenie, niż czysta forma sportowa i dyspozycja fizyczna. Jestem przekonany, że piłkarze Interu aktualnie sami siebie nie uważają za hegemonów, ani nawet zdecydowanych faworytów w meczach z drużynami z górnych rejonów tabeli, nie wspominając o Juventusie, czy Napoli. Trzeba pamiętać, że ani Chivu, ani Santon, ani Stanković, ani Muntari, ani Cambiasso, ani Motta, ani nawet Milito, czy Sneijder nie byli przed przyjściem Mourinho, czy też tuż po objęciu przez niego sterów Interu, uważani za żadnych gwiazdorów ligi, nie wspominając o Europie, tylko w porywach za solidnych zawodników. Dopiero pod skrzydłami Portugalczyka wyrośli na piłkarzy pełną gębą, których grą można było się tylko zachwycać. Znamienne swoją drogą, że wielu znich nie tylko przedtem, ale też nigdy potem nie nawiązali do swojej dyspozycji z lat 2009/10. Czy to samo uda się osiągnąć Spalettiemu? Pytanie podstawowe brzmi, czy jego podopieczni mają podobne możliwości, ale wydaje się, że wielu z nich tak. Prawdopodobnie brakuje im tylko prawdziwego uwierzenia w swoje możliwości, żeby stanowić o sile Serie A wraz z klubami z Turynu i Neapolu, a nie walczyć z Romą, Lazio, Milanem, czy nawet Sampdorią i Fiorentiną o europejskie puchary. Każdy chyba przyzna, że trzon takiej ekipy już mamy, bo Skriniar, Cancelo, Rafinha, Brozović, Perisić, nie wspominając o Icardim, mogą spokojnie już niedługo należeć do grona najjaśniejszych gwiazd rozgrywek na Półwyspie Apenińskim i nie tylko.

Dlatego zresztą awansu do Ligi Mistrzów potrzebujemy jak powietrza. Bez niego bardzo prawdopodobna wydaje się letnia wyprzedaż drużyny. Obyśmy do tego nie dopuścili i nie wpadli w kolejny wieloletni marazm. Forza Nerazurri!

Mariusz Kubiak 

Źródło: inf.własna

Komentarze: 14

Kiksu

Kiksu

10 kwietnia 2018 | 12:43

Muntari?? :) Trzon ekipy w wykonaniu Skriniara i Ivana ok ale Brozovic?? nie wspomnę juz o wypożyczonych Cancelo i Rafinhi ktorzy pewnie przez naszych wybitnych dyrektorów zostaną zastąpieni perspektywicznymi zawodnikami.
Brozovic nie zasługuje na gre u nas przez jego chimeryczne podejście a własnie od defensywnego pomocnika(vide-Cambiasso) wymaga sie opanowania i grania na "pełnej"
Co do szans na LM myślę ze mecz z Atalanta będzie kluczowy dla naszej pozycji na koniec.

Larry

Larry

10 kwietnia 2018 | 13:13

Z Muntarim może lekko przesadziłem, ale Brozovicia najprawdopodobniej nie doceniasz, jak pewnie wielu kibiców, panie kolego. Chimeryczny to on był, jak Spal z niego próbował trequartistę zrobić, a na DM to on haruje jak wół i coraz większe połacie boiska kontroluje. Nie dość, że jest nie do przecenienia w pomocy defensywie, to przecież ma w każdym meczu na koncie mnóstwo prostopadłych piłek do przodu, a nawet strzałów. Także nawet bym zaryzykował stwierdzenie, że to obecnie nasz najważniejszy zawodnik,jeśli chodzi o tempo i płynność gry całej drużyny, z czego z całą pewnością zdamy sobie sprawę w Bergamo, który to mecz mnie niepokoi właśnie w związku z jego nieobecnością.

Maciej Pawul

Maciej Pawul

10 kwietnia 2018 | 15:00

Larry, moje zdanie znasz. Jak dla mnie grafomania, porównywanie obecnego Interu, z tym z 2010 roku, w przypadku większości pozycji wręcz obraża zawodników, którzy Ligę Mistrzów wygrali. Osobom, które nadal wierzą w Ivana, kolejny raz powtarzam - z tego kołka nic nie będzie, dopóki nie ma konkurencji na swojej pozycji. Tyle mojego komentarza, pompuj dalej dobry nastrój;)

superofca

superofca

10 kwietnia 2018 | 15:50

Milito i Sneijder nie byli gwiazdami? Stanković i Cambiasso? Niestety Larry ale zaklinasz rzeczywistość tym artykułem. Perisić i Brozović są bardzo daleko od takiego poziomu. Z naszego składu tylko Icardi znalazłby miejsce w tamtej ekipie, nawet Handa nie miałby startu do Julio Cesara w tamtej formie.

Sebastian Miakinik

Sebastian Miakinik

10 kwietnia 2018 | 15:54

hmmm... w ogóle nie rozumiem optymistów

Klinsi64

Klinsi64

10 kwietnia 2018 | 16:09

chyba wspólnego dilera macie z Olkiem Bernardem ;) w szczegóły mi sie nie chce wchodzić

Tytus

Tytus

10 kwietnia 2018 | 16:28

Niestety, ale to był zupełnie inny Inter i zupełnie inne czasy. Teraz modlę się tylko o to czwarte miejsce, choć to bardziej myślenie życzeniowe niż kalkulacja. Jedyne co cieszy, to że gramy coraz ładniej, ale przyjemny dla oka widok to można sobie na ścianie powiesić- w piłce potrzeba jeszcze kilku innych rzeczy.

Larry

Larry

10 kwietnia 2018 | 17:28

Przecież nie porównuję obecnego Interu do tamtego, tylko mówię, że połowa obecnego składu może się poziomem do tamtego zblizyć :-)

Tytus

Tytus

10 kwietnia 2018 | 17:53

Ok, masz rację, to mogła być moja nadinterpretacja ;)

Larry

Larry

10 kwietnia 2018 | 18:53

@superofca: noooo powiem Ci, że Milito przyszedł do nas można powiedzieć równo z Mourinho z Genoi,z którą grał nawet w Serie B, a do której przyszedł z Saragossy, z którą spadł do Segunda Division... W reprezentacji zagrał 20kilka meczów, czyli też bez szału. Poza tym nie miał ani super dryblingu, ani nie był Usainem Boltem - ot, potrafił w finale LM na chłopski zwód zmylić dwóch stoperów Bayernu ;-) owszem, strzelał dużo bramek dla jednej i drugiej drużyny i sporo klubów biło się o jego podpis na kontrakcie przed przyjściem do nas i do Genoi, ale powiedzieć, że to była gwiazda w Europie, czy nawet w Hiszpanii, czy we Włoszech, to byłaby nadinterpretacja. Powiedzmy, że to poziom Ciro Immobile albo Quagliarelli (tylko młodszy) - czyli wyróżniający się zawodnik ze średniego klubu. Podobnie Sneijder, który w Realu nie zaistniał - wiadomo było, że ma "papiery", ale kontuzje, itd. uniemożliwiły mu karierę w Hiszpanii - w 2 lata uzbierał wprawdzie 50 występów (z czego wiele w ławki), ale gwiazdą to on tam nie był... I można tak to ciągnąć (zakończmy na dwóch naszych chyba najlepszych zawodnikach) - każdy z wymienionych pod wodzą Jose zrobił kolosalny postęp i uważam, że pod wodzą Spala może być podobnie. Wiem, że to co się wydarzyło w 2010 roku jest już dla większości z nas jak coraz bardziej niewiarygodna legenda, ale rok-dwa wcześniej byliśmy o lata świetlne od tego, co osiągnęliśmy. Także tego :-)

ER_Grande_Nerazzurri

ER_Grande_Nerazzurri

10 kwietnia 2018 | 20:38

Stankovic był wielką gwiazdą SerieA zanim jeszcze poznał Mourinho. W sumie za portugalczyka Deki notował już właściwie zjazd kariery. Cambiasso był w top 3 najlepszych DMF w lidze, chociaż tu Jose faktycznie jeszcze bardziej go wywindował. Chivu był marką już w Romie. O Muntarim nie będziemy dyskutować. Tym bardziej o Santonie. (edycja 2018.04.10 20:39 / ER_Grande_Nerazzurri)

Darkos

Darkos

10 kwietnia 2018 | 21:09

Brozo zagrał jeden dobry mecz i już jest doskonałym defensywnym pomocnikiem? Cambiasso to chyba włosy z wrażenia by urosły jakby usłyszał o tym... Trzonu z niego nie będzie nigdy a podejrzewam że Cancelo i Rafinhii już w nowym sezonie nie zobaczymy. Pytanie tylko czy bez LM uda się utrzymać Ikara i Skriniara, bo bez nich to nam już nic pewnego nie zostanie w zespole...

Larry

Larry

10 kwietnia 2018 | 22:55

Wiadomo, że byli piłkarze, dzięki którym te mistrzostwa wcześniej wygrywaliśmy, ale nie zmienia to faktu, że każdy z piłkarzy pod batutą Jose pokazywał absolutnie wszystko, na co go było tylko stać. Ale nie było tak od początku, szczególnie w LM (a liga wtedy, wiadomo jaka była), A u Spala (jeszcze) tak nie jest - każdy gra lepiej, niż w zeszłym sezonie, ale większość wciąż ma duże wahnięcia formy i to jest nasz największy problem obecnie - mentalny. Dlatego uważam, że taki mecz, w którym wyszarpiemy zwycięstwo z solidnym rywalem w jakichś wyjątkowych okolicznościach, będzie momentem przełomowym. Może będzie nim ostatni mecz z Lazio? ;-) 3 pieczenie na jednym ogniu by były - przełamanie psychiczne, symboliczne wyrównanie rachunków z 2002 roku, no i awans do LM :-D

ER_Grande_Nerazzurri

ER_Grande_Nerazzurri

11 kwietnia 2018 | 10:02

My z Lazio żadnych rachunków wyrównywać nie musimy. ;)


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich