Wyprawa po Champions League – złe dobrego początki

31 maja 2018 | 08:47 Redaktor: Luca Bobo Kategoria:Relacje7 min. czytania

Do pewnego momentu Rzym kojarzył mi się między innymi z Colosseum, walkami Gladiatorów, rzymskim systemem zapisywania liczb, bliźniakami: Romulusem i Remusem, a także z Watykanem, małym Państwem Kościelnym położonym pośrodku tego starożytnego miasta. W życiu każdego człowieka są jednak wydarzenia, które całkowicie zmieniają postrzeganie pewnych rzeczy. Od dokładnie tygodnia, Rzym będzie kojarzył mi się wyłącznie ze spełnianiem marzeń i powiedzeniem: „Wiara czyni cuda…”.

Zacznijmy jednak od samego początku…

Rozdział I – Złośliwość rzeczy martwych

- Co się źle zaczyna, to się dobrze kończy.

Dokładnie z takim przysłowiem rozpoczęliśmy swoją kolejną wyprawę na mecz naszej ukochanej drużyny. Jak później się okazało, wspomniane przysłowie dało o sobie znać również na końcu naszej rzymskiej przygody.

Pomimo wielu wcześniejszych wyjazdów, podekscytowanie i stres przed rozpoczęciem kolejnego Tripu dawał się we znaki. O godzinie 5:45, z odpowiednim zapasem czasu, opuściliśmy mieszkanie i udaliśmy się na tramwaj. Mój były szef zawsze mi powtarzał:

- Ty sam możesz zaplanować coś perfekcyjnie, ale cały Twój plan może popsuć element układanki, na który nie masz żadnego wpływu.

Tak było właśnie tym razem. Dotarliśmy na przystanek i oczekiwaliśmy na przyjazd tramwaju zmierzającego na Dworzec Kolejowy. Z uwagi na wczesną godzinę, nie zdziwił nas fakt, że na przystanku nie przebywał nikt, poza nami. Po 15 minutach oczekiwania zauważyliśmy dwie osoby idące wzdłuż torów w naszym kierunku. Otrzymaliśmy od nich informację, że na wcześniejszym przystanku doszło do uszkodzenia trakcji, a tramwaje nie będą kursować przynajmniej przez najbliższą godzinę. Szybka reakcja – dzwonimy po taksówkę. Po 5 minutach oczekiwania, zamówiona taksówka zjawiła się na przystanku, a my dotarliśmy na Dworzec Główny na 10 minut przed odjazdem pociągu, którym mieliśmy udać się do Wrocławia. Na całe szczęście, zgodnie z przysłowiem, co się źle zaczęło, dobrze się skończyło, a my dotarliśmy planowo na wrocławskie lotnisko, skąd wylecieliśmy do Rzymu, gdzie czekały już na nas zapachy pachnącej pizzy, spaghetti, a przede wszystkim CALCIO w najlepszym wydaniu!

Rozdział II – Śródziemnomorskie przyjęcie

Kiedy człowiek spogląda na postać trenera Luciano Spalettiego, pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest jego znakomicie opalona na heban łysina. Wielu z nas, łącznie ze mną, podejrzewała byłego trenera AS Romy o częste odwiedzanie solarium. Moje zdanie na temat sposobu stylizacji toskańskiego trenera zmieniło się o 180 stopni z momentem opuszczenia pokładu samolotu w Ciampino, mieście u podnóży stolicy Włoch. Zetknęliśmy się tam z typowo śródziemnomorskim klimatem, w ogóle nie przypominającym tego, z którym mieliśmy do czynienia podczas wielu wizyt w miastach na północy Włoch. Intensywnie świecące słońce, sosny alepskie, cedr oraz palmy nadawały temu miejscu szczególną wyjątkowość. Od samego początku zakochaliśmy się w tym pięknym miejscu.

Rozdział III – Uroki Wiecznego Miasta

Dystans pomiędzy lotniskiem Ciampino, a centrum Rzymu pokonaliśmy w niespełna 25 minut, podobnie jak z Bergamo do Mediolanu, autobusem przewoźnika Terravision. W takim samym czasie dostaliśmy się do mieszkania przesympatycznej Włoszki, u której wynajęliśmy pokój. Wszystko to, o czym czytaliśmy przed wyjazdem w przewodniku, powodowało, że jak najszybciej chcieliśmy opuścić mieszkanie, aby móc poczuć wspaniały klimat Wiecznego Miasta.

Na naszej liście architektonicznych celów znalazły się:

Colosseum, starożytna arena walk Gladiatorów, miejsce rozgrywania Igrzysk Olimpijskich, jeden z siedmiu cudów świata…

Fontanna di Trevi, barokowa fontanna, której strażnikami jest Okeanos i dwa trytony, zaprojektowane przez Klemensa XII…

Bazylika św. Piotra, jedno z najbardziej rozpoznawalnych obiektów na terenie Rzymu, miejsce kultu religijnego dla większości Chrześcijan…

Powyższe dzieła architektoniczne to tylko namiastka tego, co mieliśmy okazję zobaczyć, zwiedzić i podziwiać podczas naszego pierwszego dnia w stolicy Włoch.

Kulturowo, architektonicznie oraz klimatycznie, Rzym zrobił na nas ogromne wrażenie, a to był dopiero początek, gdyż w kolejnym dniu czekała na nas prawdziwa uczta.

Rozdział IV – Piłkarska przystawka

Niedziela już od samego początku planowana była pod znakiem piłki nożnej. Poprzedni dzień pokazał nam jednak, że kibicowanie w Rzymie nie różni się praktycznie niczym od kibicowania w Mediolanie. Włoska mentalność powoduje, że osoby przywiązane do danego klubu nie afiszują się z nim na co dzień na ulicach, nawet w dniu piłkarskiego święta jakim była batalia o awans do Ligi Mistrzów. Swego czasu podczas telefonicznej rozmowy z Paolo Cozzą dowiedziałem się, że to zachowanie typowych Włochów:

- Na meczach widać bardziej, że ktoś ma koszulkę. Na stadionie ludzie pojawiają się też ubrani normalnie. Nie ma takiej tradycji. Kiedy ja mieszkałem w Mediolanie, miałem taką poduszkę (śmiech). Wtedy nie było siedzeń, były takie betonowe siedzenia i tylko to mnie właśnie identyfikowało jako kibica Interu.

Jego słowa po raz kolejny potwierdziłem w praktyce, bo na ulicach mogłem zapomnieć o przynajmniej najmniejszych akcentach Biancocelestich.

Jak już wspomniałem na początku, niedziela planowana była pod znakiem piłki nożnej. Pierwszym punktem na mojej liście było spotkanie z Davide Santonem. Już na kilka dni przed wyjazdem korespondowałem z Davide, w celu umówienia spotkania i dopięcia wszystkiego na ostatni guzik. Niestety na kilka godzin przed planowanym spotkaniem otrzymałem informację, że Luciano Spaletti stanowczo zabronił piłkarzom spotkań z rodzinami oraz gośćmi w dniu meczu, a sama moja wizyta w hotelu zakończyła się krótką rozmową z ochroniarzami, którzy potwierdzili słowa trenera Interu. Na pocieszenie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie obok autokaru z logiem naszego klubu.

Kolejny, najważniejszy punkt piłkarskich emocji nastąpił po kilku godzinach…

Rozdział V – Piłkarskie Colosseum

Drogę na prawdziwą ucztę rozpoczęliśmy już o godzinie 17:30, kiedy wsiedliśmy do autobusu w kierunku Viale dei Gladiatori, gdzie znajdowała się rzymska arena, zwana Stadio Olimpico. To właśnie po dotarciu w tamto miejsce po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć morze błękitno-białych i czarno-niebieskich barw. Niestety pogoda tamtego wieczoru sprawiła nam psikusa, a słoneczny dzień zamienił się w małą fontannę, która ‘umiliła’ nam oczekiwanie przy bramie głównej na wejście na stadion.

Kontrola na bramkach była bardzo rygorystyczna w porównaniu do tych, które przechodziliśmy na mediolańskich bramkach. Butelki bez zakrętek tym razem nie przechodziły, a mój ukochany Shaker (spoczywaj w pokoju) musiał wylądować w jednym z koszy na śmieci.

Sam widok stadionu nie zrobił, ani na mnie, ani na mojej partnerce żadnego wrażenia. Wspomnienia z pobytu u podnóży Giuseppe Meazza sprawiały, że czuliśmy się pod Stadio Olimpico jak pod szarym, zwykłym stadionem jednego ze średniaków włoskiej Serie A. Mimo monumentalizmu, nie chwycił nas za serca…

Po wejściu na trybunę gości zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. Zazwyczaj trybuny dla gości kojarzyły mi się ze znaczną odległością od murawy boiska oraz słabym widokiem. Nie tym razem. Widok z naszego sektora był wręcz idealny i po stokroć lepszy niż widok z drugiego pierścienia trybuny Curva Nord.

Od samego początku po wejściu na nasz sektor poczuliśmy się jak podczas jednej, wielkiej i dobrej zabawy. Już na ponad godzinę przed meczem większa część sektora została wypełniona, a zgromadzeni kibice byli w entuzjastycznym nastroju. Największą uwagę przykuwało podkreślanie przez kibiców obu drużyn wzajemnej przyjaźni i szacunku, co okazywali naprzemiennymi utworami kierowanymi w swoją stronę, wspólnym akcentowaniem nienawiści do innych rywali oraz sloganami, które Ultrasi przygotowali na transparentach.

Podczas rozgrzewki naszych zawodników, wszyscy kibice drużyny przyjezdnej gorąco przyjęli swoich piłkarzy, pokazując im, że chcą awansu do Ligi Mistrzów i wierzą w ostateczny sukces swojej drużyny.

- Noi vogliamo a questa vittoria!

Sam mecz był bardzo ciekawy. Jako widz, przebywający na trybunach, miałem trudności z realną oceną gry naszych zawodników. Widać było znaczną przewagę gospodarzy, ale podekscytowanie podpowiadało co innego. Po stracie pierwszego gola na 1 – 0 oraz drugiego na 2 – 1 kibice nie zaprzestali gorącego i głośnego dopingu. Mogło się wydawać, jakby strata tych bramek dodała wszystkim dodatkowej adrenaliny i motywacji do dopingowania swoich graczy. Kulminacją tego wszystkiego były bramki na 2 – 2 i 2 – 3 dla drużyny Interu. Wspomniane na początku relacji przysłowie - Co się źle zaczyna, to się dobrze kończy – wróciło do nas i wtedy. To właśnie wtedy wszystkim zgromadzonym w naszym sektorze puściły hamulce pozytywnej energii, której nie miałem okazji doświadczyć nigdy wcześniej. Euforyczny śpiew, skakanie z jednego miejsca na drugie, a także charakterystyczny dla kultur punków oraz metalowców – Pogo. To był ten dzień, to był ten wieczór, na który czekali wszyscy, cała 14-tysięczna, niebiesko-czarna część Stadio Olimpico, wszyscy kibice zgromadzeni w pubach oraz przed telewizorami.

Opuszczenie stadionu trwało około godziny. Na kibiców przyjezdnych czekał zastęp Carabinieri, który wypuścił nas ze stadionu dopiero o godzinie 23:45. Szybko udaliśmy się wtedy do autobusu zmierzającego w kierunku naszego mieszkania. Podsumowaniem całego tego wydarzenia, w którym mogliśmy brać udział był widok płaczącego w autobusie kibica Lazio, który siedział vis-à-vis na jednym z siedzeń.

Jego marzenia odeszły, przynajmniej do następnego sezonu. My tymi marzeniami będziemy żyć przynajmniej do wiosny. Champions League jest nasza!

Polecam fanpage: Luca Bobo On Tour

Źródło: Luca Bobo On Tour

Polecane newsy

Komentarze: 14

Interista

Interista

31 maja 2018 | 09:24

Super materiał, gratulacje!

Paweł Świnarski

Paweł Świnarski

31 maja 2018 | 09:27

Fontanna di Trevi, ulubione miejsce w Rzymie. Udał się wyjazd bo awans :) Miło się czyta takie relacje

inter00

inter00

31 maja 2018 | 10:12

Zazdroszcze takich wyjazdów. Super artykuł

Heisenberg

Heisenberg

31 maja 2018 | 10:35

Zacna relacja milordzie

claudio

claudio

31 maja 2018 | 10:38

Fajna relacja.
Pozdrawiam

Morfo

Morfo

31 maja 2018 | 11:52

Przyjemnie sie czytało

Aneta Dorotkiewicz

Aneta Dorotkiewicz

31 maja 2018 | 11:54

Łukasz, świetna relacja! ;) Aż zachciało się jakiegoś meczyku. Dawać już ten sezon! :D

Maciej Pawul

Maciej Pawul

31 maja 2018 | 12:04

Ciekawy materiał, choć pominąłbym historię z tramwajem. W sumie będę przelotem w Mediolanie początkiem lipca, moja pierwsza wizyta akurat w tym miejscu, co polecacie (poza San Siro) do obadania w 48h? (edycja 2018.05.31 12:08 / vandallo87)

Aneta Dorotkiewicz

Aneta Dorotkiewicz

31 maja 2018 | 12:21

vandallo87, podobno relacje z wycieczek nie są dobrym tematem w serwisie informacyjnym, ale nie tak dawno pisałam co fajnego można zobaczyć w Mediolanie - https://intermediolan.com/news/22741/pasje-trzeba-pielegnowac-wyjazd-na-inter-roma :P

Do tego Castello Sforzesco i park przy nim oraz miejsca związane z Interem: Arena Civica (pierwszy obiekt Interu), Carrozzeria Inter powstały na cześć Interu, mural Interu przy via Borsieri 5 (ten zamazany). Jeśli wystarczy Ci czasu polecam skoczyć do Bergamo :)

Wiktor

Wiktor

31 maja 2018 | 12:22

Gratki wyjazdu. Świetna relacja.

Luca Bobo

Luca Bobo

31 maja 2018 | 12:24

#vandallo87 - przytoczenie historii z tramwajem było celowym zabiegiem porównawczym złego początku wyjazdu oraz złego początku meczu. Sam wyjazd rozpoczął się nieciekawie i zakończył wspaniale, tak samo jak przebieg tamtego meczu, wiec nie mogłem tego pominac :) A co do Twojego wyjazdu. Osobiście polecam Duomo + wejście na górę katedry, zamek Sforza, Porta Genova - szczególnie wieczorem jak juz się przyciemniane, Arco della Pace - piękny luk triumfalny. To takie moje ulubione miejsca :) milej wizyty :)

Maciej Pawul

Maciej Pawul

31 maja 2018 | 13:04

Dlatego rozmawiam o tym w komentarzach Mała. Dzięki, co mi się uda z list - obadam.

Larry

Larry

31 maja 2018 | 22:13

Zazdroszczę wyjazdu :-) fajnie, że coś napisałeś, ale szkoda, że w dawkach homeopatycznych o najważniejszym - samym przebiegu meczu i oglądania radości piłkarzy po końcowym gwizdku z perspektywy trybun - emocji temu towarzyszących, itd. Tym bardziej, że mecze taki, jak ten, zdarzają się raz na dekadę... Myślę, że przykładów kibiców i zachowań takich, jakie widzieliście w autobusie, na trybunach było na pęczki. Choć może nie zwracałeś tak na to uwagi, bo sam tańczyłeś makarenę na trybunach :-D mimo wszystko jeszcze raz - zazdroszczę:-)

Luca Bobo

Luca Bobo

1 czerwca 2018 | 05:20

@Larry - tak wiem, brakowało trochę oddania tego, co działo się pod banarem przy trybunie Ospiti.
Niestety ten moment widziałem już tylko w z góry trybuny. Niestety fakt bycia w Rzymie po raz pierwszy, rozgrywanie meczu w godzinach wieczornych spowodował, że ostatnie 2-3 minuty oglądałem już z perspektywy wyjścia, żeby być na poll position do wyjścia na stadion. Chciałem relację oddać z mojej perspektywy, dlatego nie chciałem pisać na koniec bajek i zakłamywać tego, co rzeczywiście widziałem. Trochę żałowałem, że nie mogłem zostać na swoim miejscu do końca i cieszyć się z piłkarzami, bo generalnie miałem miejsca 15 rzędów od samych barierek, więc na wyciągnięcie ręki :)


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich