Wszystko co wypada wiedzieć o ICC
Turniej, którego tryumfatorem w ubiegłym roku był Inter Mediolan, wkracza w decydującą fazę. Od najbliższego meczu z Atletico Madryt będzie zależeć tegoroczna pozycja Nerazzurich.
Wszystko zaczęło się w 2013 roku, z inicjatywy amerykańskiego biznesmena Stephana Rossa, współzałożyciela RSE Ventures. Chaotyczne wcześniej mecze towarzyskie, rozgrywane na terenie Stanów Zjednoczonych, przybrały formę turnieju, o nazwie International Champions Cup. Z czasem rozgrywki przeniosły się z USA również do innych krajów. Do turnieju nie można się dostać inną drogą, niż przez zaproszenie. Kryterium wyboru drużyn jest proste, klub musiał być przynajmniej raz mistrzem swojego kraju i jest ona skrupulatnie przestrzegana.
Forma rywalizacji przechodziła wielokrotnie zmiany, zarówno jeśli chodzi o ilość występujących drużyn, nazwę, jak i liczbę grup i system rozgrywek. W ubiegłym roku równolegle rozgrywane były dwie grupy, singapurska i amerykańska. Inter nie był więc jedynym zwycięzcą tamtej edycji. Mistrzem drugiej grupy została FC Barcelona.
Aktualne rozgrywki mają formę quasi-ligi. Organizatorzy chcą, aby zwycięzca był tylko jeden. Każdy z zespołów rozegrał zatem trzy mecze, mające zdefiniować jego pozycję w ogólnej tabeli dla wszystkich uczestników. Dla Interu spotkanie z Atletico Madryt będzie ostatnim sprawdzianem. Jeśli w tej edycji Nerazzurri będą chcieli znaleźć się na pudle, jedynym wyjściem będzie zwycięstwo w tym spotkaniu.
Sytuacja w tabeli jest jasna, swoje serie spotkań zakończyły już wszystkie pozostałe drużyny i to mecz z Hiszpanami zdecyduje o końcowym układzie. Po siedem punktów uzbierały tylko dwa kluby, Tottenham i Borussia. Anglicy są w najlepszej sytuacji jeśli chodzi o bramki strzelone, mają ich na koncie aż siedem, przy trzech straconych, o jedną mniej mogą pochwalić się Niemcy. Niestety, Nerazzurri w tej edycji bombardowali bramki przeciwników rzadziej. W meczu z Chelsea padł remis 1:1, w karnych lepsi okazali się londyńczycy. W drugim spotkaniu Lyon przegrał 1:0. Matematyka wskazuje, że aby zwyciężyć w turnieju, w meczu Interu z Atletico musiałby paść grad bramek.
Skoro o szansach mowa, wypada wspomnieć o nieco zawiłych zasadach. Drużyna za zwycięstwo otrzymuje 3 punkty. Za wygraną w karnych wpadają 2 punkty. Za przegraną w karnych drużyna otrzymuje 1 punkt i oczywiście 0 za porażkę. Przy identycznej sytuacji w tabeli decydują w kolejności: starcie bezpośrednie, różnica bramek, bramki strzelone, bramki stracone, dalej rezultaty przeciwko wspólnym oponentom, czerwone i żółte kartki, statystyka fauli i w końcu losowanie. Jak widać, Amerykanie lubią nieco urozmaicać formę turnieju. Przy dowolnym wyniku remisowym drużyny muszą rozegrać konkurs rzutów karnych, jednak bramki w nim strzelone nie wliczają się do ogólnego bilansu.
Dla Nerazzurrich oznacza to, że aby wygrać turniej drugi rok z rzędu, tym razem samodzielnie, będą musieli strzelić w najbliższą sobotę aż cztery bramki i wygrać mecz w regulaminowym czasie gry. Szanse wciąż hipotetycznie istnieją, ale będzie to wyzwanie z gatunku mission impossible. Z drugiej strony, w tegorocznej odsłonie padały już wysokie wyniki, dla przykładu Arsenal odesłał PSG z wynikiem 5:1.
Forza Inter!
Źródło: internationalchampionscup.com, tvp.sport.pl
Darkos
8 sierpnia 2018 | 21:57
Ograć Atletico 4:0? Pazza Inter!
Maciej Pawul
8 sierpnia 2018 | 22:14
Może być nawet 4:3, byle tyle weszło.
Reklama