Pierwszy sukces ery Massimo Morattiego

6 maja 2019 | 22:13 Redaktor: Aneta Dorotkiewicz Kategoria:Ogólna3 min. czytania

Minęło dwadzieścia jeden lat od fantastycznej, piłkarskiej nocy, którą celebrowali wszyscy Interiści. Mimo upływu lat, świat futbolu wciąż ma świeże i żywe wspomnienia z nią związane. Wróćmy zatem do momentu zdobycia przez Inter trzeciego w historii Pucharu UEFA.

6 maja 1998 roku, w Parco dei Principi, odbył się decydujący mecz o europejskie trofeum. Naprzeciw Interu stanęło rzymskie Lazio. Ekipa z Mediolanu, po bramkach Zamorano, Ronaldo i Zanettiego, pewnie pokonała rywali 3:0. Był to pierwszy taki sukces Interu z czasów rządu Massimo Morattiego. Zwycięską drużynę charakteryzował głód gry, szacunek, pragnienie i zadziwianie. Wśród Nerazzurrich był najlepszy z najlepszych - Ronaldo. Il Fenomeno, który tej nocy, po równie fenomenalnym golu, stał się wielkim bohaterem.

W składzie, który rywalizował z Lazio, był między innymi Francesco Moriero, z którym przeprowadzono wywiad dotyczący wydarzeń z 1998 roku.

Minęło dwadzieścia jeden lat od tej nocy w Paryżu. Jak wspominasz ten finał?

- Byliśmy zespołem. Moratti zbudował silną drużynę. Zagraliśmy wspaniałe mistrzostwa i wygraliśmy Puchar UEFA. Naszą główną cechą było to, że zawsze dawaliśmy z siebie maksimum, zawsze byliśmy przekonani, że możemy wygrać i zawsze wygrywaliśmy. Tak było również tego wieczoru. Nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że możemy podnieść to trofeum ku niebu. Często wracam do obrazów z tego meczu.

Jak wyglądał twój dzień przed meczem? Jaka panowała wtedy atmosfera w drużynie?

- Byliśmy wyciszeni. W tym zespole nie było czegoś takiego jak napięcie. Ludzie śmiali się i żartowali. Zdawaliśmy sobie sprawę z naszej siły, mimo że mieliśmy solidnego rywala. Nigdy nie myliliśmy się co do podejścia do gry, bowiem zawsze bardzo dobrze się przygotowywaliśmy w ciągu tygodnia.

Czy Lazio, jako włoski przeciwnik, miał wpływ na dodatkową presję?

- Absolutnie nie. Graliśmy dla naszych kibiców, naszego prezydenta. Chcieliśmy dać wszystkim satysfakcję. Wiedzieliśmy, że jesteśmy silni i żadnej presji nie odczuwaliśmy.

To był najważniejszy wieczór w twojej karierze?

- Tak, oczywiście. Zdobyłem tytuł z Interem. Wygraliśmy i to było fantastyczne. Towarzyszyły temu niezapomniane emocje. Miałem też satysfakcję, bo asystowałem Ronaldo. Powiedziałem wtedy trenerowi (Luigi Simoni przyp. red.): "Wpuść mnie, bo inaczej Ronie nie zdobędzie gola". Był to jedyny mecz, w którym nie wyszedłem w wyjściowym składzie, ponieważ trener postanowił coś zmienić i grać dwoma napastnikami. Ze swojej strony przyznam, że miałem trochę żalu, ale zaakceptowałem to, bo było to słuszne. Siła naszej drużyny była taka, że ci, którzy pozostali na ławce, byli spokojni i zawsze myśleli o dobru zespołu. Kiedy wyszliśmy na 2:0, trener mnie wezwał i chciał mi wynagrodzić ciężką pracę. Później podszedłem do trenera i powiedziałem mu, że gdybym nie wszedł, Ronaldo nigdy nie strzeliłby gola. Tuż po wejściu na boisko, pomogłem mu trafić do bramki.

Ten zespół mógł wygrać jeszcze więcej?

- Zgadzam się. Byliśmy poukładaną drużyną. Byli normalni piłkarze, a przede wszystkim prawdziwi mężczyźni. Nie wolno nam zapominać o ludziach, takich jak Colonnese, Taribo West, Cauet, Ze Elias, Moriero.  Z przodu mieliśmy Djorkaeffa, Zamorano, Il Fenomeno, którzy byli fantastyczni.

Źródło: inf. własna + fcinter1908.it

Polecane newsy

Komentarze: 1

Larry

Larry

7 maja 2019 | 14:18

Łezka w oku się kręci... Zwróćcie uwagę na balans ciała Ronaldo, jak bramkarza pożegnał przy bramce - nie wiem, czy ktokolwiek dzisiaj jeszcze coś takiego ma... Jak masz dobry balans ciała, to nawet drybling, ani szybkość nie są potrzebne, a przecież Ronaldo miał to wszystko razem na najwyższym poziomie plus jeszcze przyśpieszenie i niewiarygodny strzał. Mam kuzyna, który też balansem ciała cuda wyczynia, to jak mi kiedyś karnego strzelał, to leżałem na ziemi na długo, zanim w ogóle do piłki dobiegł :-D


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich