Nieudany rewanż
Dla Alexa Fergusona mecz z Interem był pojedynkiem z Jose Mourinho, który wyrzucił przed paroma laty Szkota swoim FC Porto w 1/8 finału. Rewanż był więc udany, jednak nie dla każdego ten mecz był udanym rewanżem....
Był rok 1999. Do Manchesteru przyjechał Inter Mediolan marzący o podboju Ligi Mistrzów. Rok wcześniej udało się Interowi wywalczyć Puchar UEFA, dlatego Massimo Moratti ,ówczesny trener i jego piłkarze bardzo liczyli na awans do 1/2 finału elitarnej Champions League. Dla mnie, osobiście był to jeden z pierwszych tak emocjonujących spotkań jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Długo przed pierwszym meczem na Old Trafford czuło się ten dreszczyk emocji który zwiększał się z każdym kolejnym dniem zbliżającym do tego widowiska.
Z wielkim smutkiem przyjąłem wówczas informację, że w składzie Interu na ten mecz zabraknie kontuzjowanego Ronaldo. Media już kilka dni przed meczem spekulowały iż Brazylijczyk walczy z czasem by jednak wystąpić. Nie udało się i do Manchesteru nie pojechał w ogóle. Tematem numer dwa było ponadto starcie Davida Beckhama i Diego Simeone. Obaj panowie mieli pewne rachunki do wyrównania po meczu na Mistrzostwach Świata w 1998 roku we Francji, kiedy to gwiazda reprezentacji Anglii opuściła boisko z czerwoną kartką za kopnięcie reprezentanta Argentyny. Oto jak wyglądały składy w owym meczu:
Manchester United: Schmeichel, G Neville, Stam, Johnsen (Berg, h-t), Irwin, Beckham, Keane, Scholes (Butt 69), Giggs, Yorke, Cole.
ławka: Solskjaer, Blomqvist, P Neville, Brown, Van der Gouw.
Inter: Pagliuca, Galante, Bergomi, Colonnese, Zanetti, Cauet, Simeone, Winter; Djorkaeff, Baggio (Pirlo 79), Zamorano (Ventola 68).
ławka: Ze Elias, West, Milanese, Gilberto, Frey.
Jak widać z owego składu dziś w zespole Interu ostał się jedynie Zanetti. Jedyny z graczy, który pamięta owe dwa mecze z perspektywy boiska. Z owego zespołu Manchesteru ostał się jedynie Scholes oraz Giggs.
Manchester zdobył dwa gole za sprawą Dwighta Yorke'a. Inter mimo iż się starał nie potrafił pokonać Petera Smeichela. Duńczyk raz fenomenalnie wybronił w pamiętnej sytuacji Ivana Zamorano, a w samej końcówce skórę uratował mu Norweg - Berg wybijając piłkę. Wobec takiego wyniku drużyna Fergusona była przed rewanżem w świetnej sytuacji.
W rewanżu Inter przy pomocy niezawodnej publiczności usiłował zgnieść przyjezdnych, jednak zmyślnie grający wyspiarze byli zaporą nie do przebicia. Nie pomógł nawet Ronaldo, który tym razem mógł zagrać, bramkę udało się zdobyć młodej nadziei Interu wówczas - Nicoli Ventoli. Młody Włoch wykorzystał podanie Brazylijczyka i pokonał Schmeichela. Inter zwęszywszy szansę dążył do zdobycia gola i wówczas.... nadzieje Nerazzurrich z zimną krwią zabił Paul Scholes, który wyrównał i tym samym ustalił wynik meczu na 1-1. Ostatecznie dwumecz zwyciężyli gracze United by w maju sięgnąć po tytuł najlepszej drużyny Europy.
Interowi oraz mnie, jak i wielu innym kibicom pozostał smutek i nadzieja, iż nadejdzie czas rewanżu. Kiedy dowiedziałem się, że los ponownie skrzyżował drogi Interu i Manchesteru przypomniał mi się właśnie ten mecz z 1999 roku. Pomyślałem, że kiedy jeśli nie teraz? Mając drużynę, która od 3 lat rozstawia wszystkich po kątach w Serie A, mając silny i głodny sukcesu w Europie skład i wreszcie mając nietuzinkowego trenera - maga, który jak mało kto potrafi natchnąć swe drużyny wielkim duchem w meczach takich jak ten mający się odbyć z Manchesterem.
Pierwszy mecz w wykonaniu naszej drużyny nie zachwycił, jednak rezultat uzyskany w Mediolanie nie przekreślał szans na awans i przyznam się, że znając trenerski spryt Mourinho wierzyłem, że jakimś cudem uda się zachować czyste konto także na Old Trafford tak jak robiła to jego Chelsea przed paroma laty awansując do kolejnych rund choćby jednym golem, mając też w pamięci wielki rozmach z jakim zdarzało się grać tej drużynie przeciwko Barcelonie.
Nie zmartwił mnie nawet pierwszy gol, kiedy zobaczyłem, że Inter nie ugina nóg i mając przed sobą jeszcze całe spotkanie spycha Manchester na własną połowę, minuta po minucie zwiększając swoją przewagę, nieśmiało ostrzeliwując fruwającego w bramce Van der Sara. Było blisko, kiedy dwojący się i trojący Ibrahimović uderzył w poprzeczkę. Było blisko... także wtedy kiedy wpadający w pole karne Ibra minimalnie przestrzelił obok lewego słupka. Zabrakło kilku centymetrów..
Nawet do przerwy, przegrywając jednym golem przeczucie mówiło mi, że Inter zrobi jeszcze w tym meczu coś niebywałego, coś dzięki czemu powstała słynna piosenka "Pazza Inter" odgrywana co dwa tygodnie na Giuseppe Meazza przed każdym meczem. Liczyłem, że jeżeli w ostatnim czasie Inter zwykle lepiej grał w drugiej połowie to po tak przyzwoicie zagranej pierwszej części w drugiej w końcu wstrzeli się w bramkę strzeżoną przez Holendra i zaczepiany przez angielską widownię Mourinho pokaże w swoim stylu kibicom rywali, że to oni teraz powinni usiąść. On sam cały mecz przedreptał w polu przewidzianym dla trenerów, usiadł jedynie na minutę na początku pierwszej połowy. Widać było po nim, że to jego mecze, że to te chwile w sezonie na które czeka. Oglądając przecież "zwykłe" ligowe mecze często widzimy go spokojnego na wygodnym fotelu ławki trenerskiej.
Na boisku pojawił się Adriano i nim skończyłem zastanawiać się ile obecnie waży Brazylijczyk ten, w ekwilibrystyczny sposób uderzył w słupek bramki Van der Sara. Było blisko...
Mam wrażenie, że owa sytuacja była momentem przełomowym w tym meczu. Zdaje mi się, że to właśnie po tej niesamowitej sytuacji piłkarze Interu w jakiś sposób zdali sobie sprawę, że tego wieczoru nie jest im dane zwyciężyć, coś pękło. Nagle zniknał nam z pola widzenia Ibrahimović, którego strzały pachniały rozpaczą. Coraz bardziej miotał się Balotelli, który zaczął znów udzielać rad Cristiano Ronaldo i wreszcie Stanković, którego wytypowałem do zmiany.
Manchester wykorzystał ten moment perfekcyjnie. Akcja, dośrodkowanie i gol nastroszonego od żelu na głowie Ronaldo. Piłka w siatce, a Inter....poza Ligą Mistrzów. Mimo beznadziejnej sytuacji Inter atakował, jednak widać było że oni już wiedzą, że tego dnia wszystko układało się dla Manchesteru. Ostatni gwizdek, trybuny już opustoszały... i nadszedł czas na przemyślenia.
Pierwsza myśl: Dlaczego? Ano dlatego, że jeszcze jesteśmy za słabi by wygrać Ligę Mistrzów. Inter posiada niesamowity zespół, złożony ze świetnych zawodników i jestem pewien, że gdyby rozegrano 10 spotkań pod rząd z Manchesterem, 4 byłyby zakończone zwycięstwem Interu. A pozostałe 6? Niestety wygrałby je Manchester, gdyby wykluczyć możliwość remisu. Rożnica dwóch zwycięstw... dwóch bramek? Różnica dwóch bramek. Dokładnie tyle dzieliło Inter od Manchesteru tego dnia. Z odrobiną szczęścia Inter mógłby awansować, jednakże obiektywnie patrząc Manchester był zespołem lepszym, dojrzalszym, posiadającym po prostu więcej szczęścia a jak wiadomo, szczęście często sprzyja lepszym.
Czego zabrakło Interowi? Zabrakło nam conajmniej dwóch dodatkowych Ibrahimovićów. Szwed jako jeden z niewielu naprawdę wziął ciężar gry na siebie, walczył, dryblował, rozgrywał i podawał tak jak to robił Manchester. W grze zespołu Alexa Fergusona widać było niesamowitą pewność siebie i spokój. Inter w obecnej chwili poradziłby sobie z połową drużyn, które wystąpiły w 1/8 finału jednakże wciąż brakowałoby troszeczkę do tych, które zagrają w finale w Rzymie.
Wierzę, że Mourinho traktuje Inter jako kilkuletni projekt, że zbuduje jednak zespół by może w następnym, bądź na dwa realnie powalczyć i faktycznie skaleczyć potęgi pokroju Manchesteru czy Barcelony lub chociaż nieszczęsny Liverpool, który wspominamy równie kiepsko. Wierzę, że podobnie myśli zarząd, który nie skreśli trenera po pierwszym sezonie pracy jeśli ten odpada po nie najgorszym dwumeczu z najlepszą drużyną świata.
Przyczyn zwycięstw podobnie jak przyczyn porażek zawsze jest wiele. Przede wszystkim brakuje nam osobowości pokroju Ibrahimovića w pomocy. Złego słowa nigdy nie powiem na Estebana Cambiasso, który jest przecież jednym z najlepszych defensywnych pomocników, ale on jak i Muntari czy też Stanković i Zanetti nie są graczami aż tak kreatywnymi i robiącymi taką różnicę w środku pola pod względem gry ofensywnej, kreatrywności jaką robi np Steven Gerrard w Liverpoolu, Frank Lampard w Chelsea czy Ronaldo na spółkę z Giggsem w Manchesterze. Nie bez skazy jest również Mourinho. Jeśli chodzi o trenera drugi raz popełnił on podobny błąd. W pierwszym meczu do składu został zaproszony Rivas, który zszedł już po przerwie za karanego przez trenera Cordobę. Podobnie było i tym razem, kiedy to w składzie zobaczyliśmy niepewnego Vieirę, który chyba jednak najlepsze lata ma już za sobą. Być może Muntari nie był wyróżniającą się postacią, ale kto wie czy z nim w składzie Inter tak szybko straciłby bramkę, może losy spotkania potoczyłyby się inaczej. Portugalczyk potrafi się jednak przyznać do błędu i Vieira po przerwie został zmieniony. Poza tym jestem w stanie pochwalić naszego trenera, bowiem mimo porażki powodu do wstydu na pewno nie mamy.
Od ostatniego gwizdka sędziego Starka minęło już kilkanaście godzin. Mimo porażki, która smuci pozostaję optymistą. Należy wziąć pod uwagę fakt, że wszystkie kluby włoskie w ostatnim czasie bardzo zawodzą w międzynarodowych rozgrywkach. Coś w tym przecież jest, że to Anglicy mają w ćwierćfinale aż cztery zespoły po raz któryś z rzędu a Włosi...żadnego. Gdzie tu powód do optymizmu? Być może marny, ale to właśnie my w tym całym włoskim bałaganie mamy najlepszą pozycję wyjściowa, to my w swoim zespole w 1/8 finału jako jedyni ze wszystkich zespołów wystawiamy dwóch 18 letnich wychowanków, którzy bez kompleksów walczą naprzeciwko Giggsa czy Cristiano Ronaldo, to nie my odpadany we wczesnej fazie Pucharu UEFA z najlepszym obrońcą w składzie mającym na karku conajmniej 40 lat, to nie my gonimy lidera Serie A bo sami nim jesteśmy i należy się tym cieszyć i mieć nadzieję, że będzie lepiej.
Źródło: inf.własna
Reklama