Inter mówi w języku Inzaghiano
Dwa lata później, a może piętnaście... Właściwie – ile to już przypadków i powrotów? Niezależnie od rachunków, jedno jest pewne: Inter znowu jest wśród najlepszych czterech drużyn Europy, a noc rewanżu z Bayernem przechodzi do historii nie tylko klubu, ale całego San Siro.
Wiosenny deszcz i porywisty wiatr przestały mieć znaczenie w chwili, gdy sędzia Vincic zagwizdał po raz ostatni. Nerazzurri, z podniesioną głową i sercem w dłoni, przypieczętowali remis 2:2, który po zwycięstwie w Monachium dał im bilet do półfinału Ligi Mistrzów, gdzie czeka już Barcelona.
Po Benfice i Milanie dwa lata temu, dziś rywalem jest ktoś z innego poziomu – ktoś, kto nieświadomie przywołuje pamięć o 2010 roku. Tak, dokładnie piętnaście lat temu Inter José Mourinho również mierzył się z Barçą w półfinale. Wtedy zakończyło się legendarnym Triplete. Czy teraz historia się powtórzy?
Pierwsza połowa była niemal w całości pod kontrolą Bayernu. Niemcy grali agresywnie, z pasją i determinacją. Sommer był bombardowany z każdej strony, ale bronił jak w transie. Inter cierpiał – z trudem wychodził spod pressingu, popełniał błędy, nie miał płynności. Ale nie pękł. Trwał. Jak partyzant, czekając na swój moment.
I przyszedł. Druga połowa to już zupełnie inna historia. Kane uderza pierwszy – Anglik znalazł lukę i San Siro zamarło. Ale nie na długo. Lautaro, jak tylko potrafi, odgryza się z pełną furią. Gol kapitana przywraca życie na trybunach, a chwilę później Pavard, z chirurgiczną precyzją głową pokonuje Urbiga po rzucie rożnym. Gol byłego gracza Bayernu – słodka zemsta, która eksplodowała radością wartą miejsca w Luwrze.
Kiedy wydawało się, że to koniec emocji, Dier podarował gościom remis. Ale do końca to Sommer był bohaterem – bronił wszystko, co przeleciało ponad Bastonim, Acerbim i Pavardem. I wtedy, z ostatnim gwizdkiem, eksplodowała nie tylko radość Interu, ale i włoskiego futbolu. Inter Inzaghiego dumnie niesie Tricolore przez Europę – już nie jako outsider, ale jako kandydat. Poważny.
Bo Inter nie mówi już tylko po włosku – on mówi nowym językiem. Inzaghiano. I choć kolejny przystanek to Camp Nou, dla tych chłopaków wszystko jest możliwe. Bo czy to dwa, czy piętnaście – sny o Europie wciąż pisze się na czarno-niebiesko.
Źródło: fcinternews
Oba
17 kwietnia 2025 | 13:11
Nie ma camp nou, jest stadion olimpijski ;)
Reklama