Inter przegrał Mistrzostwo, Napoli wzięło co leżało
Rok 2010. Mourinho, mistrz psychologii boiskowej i elegancji z betonu, powiedział: „Musisz chcieć wygrać bardziej niż boisz się przegrać.” Nie do mnie, rzecz jasna, ale te słowa wryły mi się w pamięć jak plakat młodej Eriki Eleniak do ściany w pokoju licealisty – nie do ruszenia, bo prawdziwe. I dziś, po ostatniej kolejce Serie A, dzwonią mi w głowie jak kościelne dzwony przed niedzielnym meczem. Ale nie mają tu zastosowania. Bo Inter nie przegrał tego sezonu ze strachu. Inter przegrał, bo uwierzył, że wygra go samym istnieniem. Jakby wystarczyło wyjść, pomachać herbem i czekać, aż rywale się rozpłyną. A futbol to nie teatr, tu nie ma miejsc za zasługi.
Inter grał ładnie, grał mądrze, czasami skutecznie. Ale nie zawsze wtedy, kiedy trzeba było. To tak, jakbyś całe życie szykował się do rozmowy o pracę, a w dniu rozmowy ubrał się w hawajską koszulę i klapki. Nerazzurri potrafili zmasakrować poważne zespoły jak Lazio, rozmontować Atalantę wywieźć punkty z trudnych terenów, a potem potknąć się na na Milanie jakby grali w japonkach. Zresztą mecze derbowe w tym sezonie to temat na osobny artykuł i konsultacje u psychologa. Było też trochę innych pojedynków z lepszymi zespołami. Czego zabrakło? Futbol nie wybacza braku konsekwencji – i to nie kara, to rachunek. Tyle że wystawiony dziś, a nie kilka miesięcy temu.
Nie wszystko da się zrzucić na zmęczenie i trudny sezon. Bo owszem, grali dużo, walczyli na dwóch frontach, ale to nie tłumaczy połówek takich jak ta z Lazio. Tam Inter wyglądał, jakby wyszedł tylko po to, by zobaczyć, czy trawa dalej zielona. Ani pressingu, ani woli walki, ani choćby tej nerwowej energii, która czyniła ich tak groźnymi. Jakby ktoś zgasił światło, a oni uznali, że nie warto szukać włącznika. Niektóre mecze to było oddanie punktów z klasą nieobecności. Jakby w szatni zapadła decyzja: „Dziś nie gramy.” I to właśnie boli najbardziej – nie porażki, tylko rezygnacja.
Napoli po prostu wykorzystało szansę
Napoli? Zrobili swoje. Nic więcej. Dwa do zera z Cagliari to jak zjedzenie schabowego po pracy – satysfakcja, ale żadnej finezji. Wygrała drużyna solidna, przegrała ta, która próbowała być wielka. Jeszcze w trakcie meczu w tabeli to Inter miał moment gdy prowadził w tabeli. Z każdą kolejną wpadką Interu pod koniec sezonu – czy to z Bologną, czy z Romą, gdzie piłkarze wyglądali jakby grali w kaloszach – szanse Napoli na Scudetto rosły szybciej niż włosy Antonio Conte. Tam, gdzie Inter gubił punkty, tam Conte zagęszczał nie tylko skład, ale i fryzurę. I tak, krok po kroku, Neapol przybliżał się do tytułu, jakby to był przeszczep sukcesu – skuteczny, bezbolesny i trwały na minimum jeden sezon. Warto to oddać Antonio, bo zrobił tytuł w trzecim już klubie Serie A gdy z klubu odeszło dwóch asów jak Osimhen i Kvara.
Kiełbasy Głowy do góry
Ale głowy w górę. Bo jeszcze jeden akt przed nami. Finał Ligi Mistrzów, wielkie święto, wielka scena, a na niej Inter – niedoskonały, ale wściekły. I właśnie dlatego wciąż niebezpieczny. W czerwcu czekają nas jeszcze Klubowe Mistrzostwa Świata. Coś zupełnie innego, coś zupełnie nowego – jak egzotyczna potrawa, której nie wiadomo, czy spróbować z ciekawości, czy z grzeczności. Zobaczymy, jak kluby podejdą do tej zabawy: czy jak do konkursu w szkole tańca, z którego chce się uciec po pierwszym obrocie, czy jak do bitwy o złoto, gdzie nawet zmęczone mięśnie drżą z chęci walki. A Inter? Inter jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. I oby to ostatnie słowo nie brzmiało „wakacje”.
Źródło: intermediolan.com
DonPietro
24 maja 2025 | 09:19
Pełna zgoda ale schabowego to Ty szanuj 😅
Paweł Świnarski
24 maja 2025 | 09:50
Ale ja szczerze uwielbiam schabowe :)
Bell
24 maja 2025 | 10:24
Zgadzam się. Na moje osobiste podsumowanie sezonu przyjdzie jeszcze czas, na razie w tym zrezygnowaniu i przygnębieniu nie chce mi się nic pisać. Ale cóż - non mollare mai. Już za tydzień zobaczymy czy warto było postawić grę tylko na jedną kartę.
Reklama