Javier Zanetti - żywy pomnik

2 września 2010 | 14:32 Redaktor: Larry Kategoria:Publicystyka3 min. czytania

Oglądanie go w akcji, to jak jedzenie halibuta na złocistej plaży, popijanego zimnym piwem prosto z beczki przy dźwiękach chilloutowej muzyki - przyjemność w najczystszej postaci. Przyjemność zarezerwowana dla nielicznych. Zarezerwowana tylko dla wybranych kibiców, dla kibicowskiej arystokracji. Dla kibiców pełną gębą, dostrzegających to, czego zwykły fan dostrzec nie potrafi.

Kiedy w zespół wkrada się nerwowość, gdy dwóch obrońców atakowanych przez czterech napastników traci głowę i nie wie, co zrobić z piłką, do akcji wkracza Traktor. Zabiera kolegom z zespołu piłkę jak małym dzieciom i wybiega z nią ze stoickim spokojem mijając jak pachołki osłupiałych rywali. Jak trzeba, to czterech, a jak to za mało, to oszuka jeszcze dwóch kolejnych. Albo ilu będzie trzeba. Potrafi wtargnąć w największy kocioł i wyjaśnić wszystko w mgnieniu oka. I nikt nie ma najmniejszych szans na zabranie mu piłki, bo mimo, że nie korzysta z wymyślnych sztuczek i efektownych dryblingów, prowadzi ją po mistrzowsku.

Javier Zanetti pokazuje, że sztuka prowadzenia piłki, a sztuka dryblingu to dwie zupełnie inne konkurencje. Tę pierwszą opanował do perfekcji.

U większości piłkarzy na świecie szczyt formy przypada tuż przez trzydziestymi urodzinami. Il Capitano swoją formę poprawia z roku na rok i odnosi się wrażenie, że gdyby mógł grać do 60. roku życia (co w jego przypadku wcale nie jest wykluczone), to mając siódmy krzyżyk na karku formę osiągnął by życiową. Choć ciężko wyobrazić sobie lepszą, niż prezentuje teraz. Gdy ma piłkę przy nodze, zwyczajnie nie sposób mu jej odebrać. Gdy jego uda, nazywane największymi w piłkarskim świecie, otaczają piłkę, nikt nie jest w stanie się do niej dobrać. Prowadzący piłkę Argentyńczyk wygląda, jakby miał między nogami ołowiany worek z piłką w środku, do której jedynym sposobem przedostania się jest użycie palnika lub raczej bomby atomowej.

Mimo, że jest prawdziwym terminatorem, paradoksalnie nie bez powodu uchodzi za jednego z największych dżentelmenów na boisku. Czerwonych kartek nie ogląda prawie nigdy, żółte tylko incydentalnie. W ciągu ostatnich kilku lat opuścił zaledwie jeden ligowy mecz z powodu ich nadmiaru. Nie ma prawdopodobnie na świecie drugiego zawodnika grającego na jego pozycji z takim osiągnięciem.

Co jest jednak najbardziej niewiarygodne w przypadku kapitana Interu, to jego absolutna odporność na kontuzje. Gdyby wbić mu w nogę nóż, prawdopodobnie zamiast krwi, wyleciałyby z niej śrubki. Żona Argentyńczyka spytana o tajemnicę długowieczności męża stwierdziła, że ten jest patologicznym śpiochem. Podobno potrafi zasnąć niemal na stojąco, gdy tylko nadarzy się do tego choćby ćwierć okazji. A gdy zaśnie, nie obudzi go nawet dziecko skaczące mu po brzuchu.

Choć asysty zalicza incydentalnie, a gole strzela rzadziej, niż niejeden bramkarz, od 15 lat żaden z bardzo wielu kolejnych trenerów nerazurrich nie potrafi sobie wyobrazić składu bez niego. Z jego gry bije taka pewność siebie i charyzma, że trudno to sobie wyobrazić nie obejrzywszy go w akcji na żywo.

Szacunek, jaki wzbudza u kibiców, jest trudny do ogarnięcia. Fani skoczyli by za nim w ogień, a każdy, kto odważy się powiedzieć o nim cokolwiek, co mogłoby zabrzmieć choćby w ułamku niepochlebnie, natychmiast jest besztany na internetowych forach i serwisach społecznościowych.

Javier Zanetti to żywy pomnik i legenda klubu, jeszcze w trakcie kariery czczona na równi z Giacinto Facchettim, czy Giuseppe Meazzą. Zakończenie przez niego kariery będzie równie bolesne dla niego samego, co dla kibiców. Oby doszło do tego jak najpóźniej.

Źródło: inf. własna

Polecane newsy

Komentarze: 0


Reklama

Reklama

Piłkarze urodzeni dziś

  zobacz wszystkich