Upadek Wielkiego Interu
Zaledwie 15 miesięcy minęło od magicznego i historycznego dnia, w którym Inter pokonał Bayern, a kapitan Zanetti uniósł w górę puchar Ligi Mistrzów. Kibice Czarno-niebieskich nigdy nie zapomną tej nocy, jednak o jej powtórzeniu mogą jak na razie tylko pomarzyć. Stopniowo, klocek po klocku idealna machina stworzona przez Mourinho jest rozmontowywana.
Wydaje się, że szefostwo Interu postanowiło zacząć budowę klubu od nowa. Dobrze sprawdzone mechanizmy Portugalczyka od momentu objęcia posady przez Beniteza są odsuwane na bok. Po nieudanym podejściu Rafy stery w klubie objął Leonardo, który wprawdzie swoją mentalnością i entuzjazmem przypominał kibicom Mourinho, jednak zabrakło mu zmysłu taktycznego. W tej chwili szkoleniowcem Mediolańczyków jest Gian Piero Gasperini, którego wizja już całkowicie wywróciła Inter do góry nogami, a zamiast potęgi, na naszych oczach tworzy się raczej druga Genoa.
W tej chwili na sprzedaż wystawieni są Eto'o, Milito, Sneijder oraz Goran Pandev. To właśnie ta czwórka stanowiła o sile formacji ofensywnej drużyny prowadzonej przez Mourinho. 22 maja na Estadio Santiago Bernabeu, ich umiejętności pozwoliły przywieźć do Mediolanu trofeum Ligi Mistrzów, po raz pierwszy od 45 lat. Wszyscy byliśmy wtedy na szczycie świata. Mieliśmy niepokonaną drużynę, której charakter wyrobił się w walkach z takimi potęgami jak Chelsea, Barcelona, czy Bayern Monachium.
Transfer Samuela Eto'o do Anżi jest tylko pierwszym krokiem. Powoli filozofia The Special One, którego charakter idealnie pasował do Interu przestaje być obecna. Oprócz filozofii z piłkarzy uleciała także mentalność oraz pewność siebie. Drugi w historii "Wielki Inter" właśnie teraz odchodzi prawdopodobnie w zapomnienie. Miejmy nadzieję, że działacze wiedzą co robić i nauczeni własnymi błędami nie dopuszczą do tego, byśmy na kolejne Scudetto ponownie czekali 17 lat.
Na nasze nieszczęście sytuacja wygląda wręcz fatalnie. Cięcia wydatków na pensje zawodników oraz potrzeba wyprzedania największych gwiazd zespołu są chyba przykrą koniecznością. Inter może być jednym z pierwszych, którzy ucierpią na wprowadzeniu finansowego Fair Play. Suma, jaką nasz klub mógłby dostać za Sneijdera oraz Eto'o oscyluje w granicach 75 milionów euro. Wielu kibiców mogłoby sądzić, że przeznaczona zostanie na zakup Carlosa Teveza, to jednak wiązałoby się z co najmniej dwoma problemami. Pierwszy polega na tym, że w tej chwili nikt nie jest w stanie zastąpić Holendra na pozycji rozgrywającego, gdyż jest on jednym z najlepszych na świecie. Drugi to ograniczenia związane z Finansowym Fair Play, wydatek 35 milionów euro na Teveza oraz zaproponowanie mu pensji w okolicy 10 milionów jedynie w niewielkim stopniu podreperowałoby kulejący budżet, a poziom sportowy znacznie by ucierpiał.
Kiedy w zeszłym sezonie, po zdobyciu Ligi Mistrzów klub nie poczynił żadnych poważnych wzmocnień komentatorzy oraz kibice uznawali to jako wynik wiary prezydenta w umiejętności kadry, jaką ma do dyspozycji, w tym tonie wypowiadał się z resztą sam Moratti. Z perspektywy czasu widzę jednak, że była to jedynie zasłona dymna, a sytuacja w jakiej znalazł się klub oraz jego właściciel już wtedy była bardzo trudna. Chęć sprzedania do Realu Madryt Maicona oraz Milito za łączną kwotę 50 milionów euro była ewidentnym sygnałem, że dzieje się źle, a klub szukając sposobu na podreperowanie budżetu chce wykorzystać wartość medialną wymienionych piłkarzy, która wzrosła po wygraniu Pucharu Mistrzów.
Massimo Moratti przynajmniej dwukrotnie szokował świat sumami, jakie wydawał na nowych zawodników. Mówię w tej chwili o Christianie Vierim oraz Ronaldo, dwóch biegających rekordach świata, jeśli chodzi o kwotę jaką ktokolwiek był wtedy w stanie wyłozyć za piłkarza. Wszystko to, by dorównać swojemu ojcu i przywrócić ukochanemu Interowi świetność z lat sześćdziesiątych.
Marzenie Prezydenta, by zbudować drugi w historii "Wielki Inter" oraz zwyciężyć w rozgrywkach Ligi Mistrzów wobec braku sukcesów powoli zaczynała być obsesją. W tej chwili klub musi płacić za błędy z przeszłości. Do Mediolanu przez długie lata podłączony był prawdziwy rurociąg z gotówką. Piłkarze dostawali kontrakty, na które nie zasługiwali, a ceny, jakie Moratti płacił za nowych zawodników wstrząsały światem w podobnym stopniu, co dzisiejsze transfery Manchesteru City czy PSG. Rachunek ciągle się powiększał, pomimo zapewnień ze strony klubu, że jest on samowystarczalną instytucją.
W ciągu trzech lat, od 2006 do 2009 roku Inter stracił 509 milionów euro, co daje średnią około 170 milionów na sezon. W sumie w trakcie 16 lat rządów Morattiego Nerazzurri przynieśli stratę rzędu ponad 1 miliarda euro, z czego około 750 milionów pochodziło z kieszeni Morattiego. Prezydenta stać było na taki wydatek, jest przez cały czas potentatem naftowym, jednak w pewnym momencie kres całemu przedsięwzięciu, które dotyczy nie tylko Interu, ale całej europejskiej piłki postanowiła zadać UEFA.
W tej chwili kibice, na każdym kroku narzekający na brak zaangażowania prezydenta w ostatnich okienkach transferowych wydają się zapominać o wszystkim, co wydarzyło się przed 2006 rokiem. Moratti w tym czasie wydawał miliony na nowych zawodników, którzy jednak nie potrafili zapewnić mu upragnionego Scudetto. Wiązało się to z coraz większymi stratami finansowymi. Cała sytuacja stopniowo się nakręcała, a gwałtowne ucięcie wydatków stało się niemożliwe.
Sprzedaż Zlatana Ibrahimovicia za 45 milionów euro i otrzymanie za darmo Samuela Eto'o pomogła zbalansować wydatki w mercato poprzedzającym sezon wielkich sukcesów klubu. Pomogła jedynie w niewielkim stopniu, gdyż kupno Sneijdera, Motty, Milito oraz Lucio należy rozpatrywać w dwoch wymiarach. Każdy z tych zawodników otrzymał przyzwoite wynagrodzenie za swoją pracę, a do tego trzeba było za nich zapłacić w sumie około 40 milionów euro, W ogólnym rozrachunku więc, nawet wtedy klub wyszedł na minusie. Sprzedaż Balotelliego do City została wyrównana wykupieniem Ranocchii oraz Pazziniego w styczniu.
Innym elementem, przez który Inter nie generuje zysków jest coraz mniejsze zainteresowanie kibiców ligą włoską. Nawet w Polsce przeciętny Kowalski woli obejrzeć mecz dwóch średniaków w Premiership, zamiast wybrać szlagier Serie A. Spadek popularności ligi przekłada się także na zmniejszoną frekwencję na trybunach. Przypomnijmy sobie choćby debiut Alvaro Recoby w bodajże 97 roku, na meczu z Brescią na Stadio Giuseppe Meazza był komplet publiczności, teraz ciężko o to nawet podczas spotkań z Juventusem czy Romą. Ludzie we Włoszech wbrew powszechnej opinii mają coraz mniej pieniędzy i całkiem możliwe że w niedługim czasie podzielą losy Grecji, czy Portugalii.
Dochody, jakie otrzymuje Inter z tytuły sprzedaży praw telewizyjnych nijak się mają do tych, generowanych przez Real i Barcelonę, Juventus oraz większość klubów angielskich natomiast posiadają w przeciwieństwie do nas nowe, piękne i przede wszystkim własne stadiony. Produkt marketingowy o nazwie Inter nie jest konkurencyjny w stosunku do większości czołowych zespołów z Hiszpanii czy Anglii.
Zaczynając od pośredniego ataku na Morattiego, ukazując jego bierność na rynku transferowym chciałem zwrócić później uwagę na to, z jakimi problemami boryka się nasz klub. Sytuacja jest zła, a Interowi grożą długie lata bez większych sukcesów. Moratti wydał na klub niesamowitą liczbę pieniędzy, prawdopodobnie robiłby to dalej, jednak nie pozwalają mu już na to przepisy. Miejmy jednak nadzieję, że Nerazzurri wyjdą z tego wszystkiego obronną ręką i już w tym sezonie włączą się do walki o Scudetto.
Źródło: goal.com/własne
Reklama